środa, 9 grudnia 2015

Gdy jestem sam, boję się siebie.

Bynajmniej nie chodzi o pozostawanie w związku. Podejrzewam, że gdybym powiedział komuś z moich znajomych na roku, co przeżyłem w czasie wakacji, nie uwierzyłby. Przecież funkcjonuję normalnie, nie widać, żebym był "świrem". Oczywiście możliwość funkcjonowania "jakoś" w realnym świecie, w kontaktach z drugim człowiekiem jest ważna. To jednak nie wszystko. Moim zdaniem najważniejsza jest możliwość funkcjonowania z samym sobą. Kiedy zostajesz sam na sam, ze swoimi myślami, które niejednokrotnie wprowadzają kompletny chaos w głowie, a do tego wszystkiego nie przepadasz za sobą, bo nie lubisz, a wręcz nienawidzisz tego, kim jesteś, zaczynasz się bać. Boisz się swoich myśli, zaczynasz wszystko analizować, wszystkie narządy zmysłów stoją na baczności. W pewnym momencie zastanawiasz się, czy to co robisz, jest normalne. Wpadasz w błędne koło nadmiernej kontroli, która prowadzi do napięcia, stresu. A to wszystko jest przeżywane z ogromnym lękiem.

Czy samotność jest stresem? Tak. I nie są to moje wymysły. Ludzie samotni żyją krócej, są bardziej spięci, mają problemy z komunikacją. Chodzi ciągle o samotność jako skłonność do pozostawania ze sobą samym. Nie wychodzisz ze znajomymi. Wydaje Ci się, że dobrze czujesz się z samym sobą. Ale pewnego dnia ta mydlana bańka pęka. Twój świat właśnie legł w gruzach. W tym świecie wcale nie było Ci dobrze. Neurobiologicznie dochodzi do zmian, odwracalnych zmian w mózgu, w ilości receptorów. W nerwicy pojawiają się hormony stresu - adrenalina, kortyzol. Organizm reaguje - walcz, albo uciekaj.

Po badaniach psychologicznych, które raczej wyszły "dobrze" (pani psycholog stwierdziła nawet, że mam nieprzeciętny intelekt), psycholożka zaproponowała mi spotkanie dodatkowe, na którym "nauczy mnie oddychać". Zgodziłem się na takie rozwiązanie, choć wydawało mi się zawsze, że umiem oddychać. Przecież nie trzeba nawet myśleć o oddychaniu.

Okazało się jednak, że ludzie z nerwicami nie do końca oddychają normalnie. Najpierw zmierzyliśmy liczbę moich oddechów na minutę. Wynik: 19.

- Czy Pan nadal uważa, że potrafi oddychać?
- Raczej tak...

W tej sytuacji dostałem wskazówkę, jak poprawnie oddychać - wdychając powietrze, liczyć do trzech; zatrzymać je i też liczyć do trzech; wypuszczać i liczyć do trzech. Koncentrować się na oddychaniu przeponowym i unoszeniu oraz opadaniu brzucha w trakcie wdechów i wydechów.

A teraz liczymy. 1 minuta.

- Ile naliczył Pan oddechów?
- 5.
- Czy cokolwiek złego się Panu stało, kiedy zaczął Pan tak oddychać?
- Nie, poczułem się nawet bardziej rozluźniony.


Ale tu nie o rozluźnienie chodzi. Kiedy się stresujesz, organizm wyrzuca hormony, zaczynasz szybciej oddychać, co jeszcze bardziej potęguje kaskadę reakcji biochemicznych. To, że szybciej oddychasz, wcale nie znaczy, że oddychasz poprawnie. Oddychając szybciej, oddychasz krótko, powietrze jest w płucach tylko na chwilkę. W związku z tym nie dochodzi do takiej wymiany gazowej i dostarczenia tlenu, do jakiej powinno dojść. Mózg i inne narządy są niedotlenione. To znowu napędza machinę stresu.

Na tym polega błędne koło nerwicowe.

Życie w takim stanie przez długi czas (u mnie praktycznie od dzieciństwa) powoduje, że hormony zaczynają uszkadzać różne tkanki, narządy. I tu pojawiają się wszelkie objawy somatyczne nerwic: zawroty głowy, bóle głowy, kości, stawów, kręgosłupa, duszności, bóle w klatce piersiowej, drżenia, mioklonie, nadmierne pocenie się, uderzenia zimna lub gorąca, nogi jak z waty, biegunki, wymioty, szczękościsk.

Dzieci (dorośli również) miewają przed stresującymi sytuacjami biegunki, a nawet wymioty (przed pójściem do szkoły, egzaminem, przemówieniem, wizytą u dentysty itd.). Dlaczego? Wynika to z reakcji walcz - uciekaj. Jeśli organizm ma walczyć, to nie z pełnym żołądkiem. Jeśli masz uciekać, to na pewno nie po jedzeniu. Dlatego coraz mniej jesz, chudniesz. Do dziś mówi się, że ktoś posikał się ze strachu albo co gorsza narobił w spodnie. Przecież nie będzie uciekał z pełnym pęcherzem czy jelitami.

Nerwica to nie zmyślona choroba. To szereg reakcji chemicznych, które zaburzają pracę całego organizmu. W końcu może doprowadzić do załamania nerwowego, depresji.

A depresję doskonale opisuje ten film (polecam wszystkim tym, którzy twierdzą, że depresja to choroba leni):

https://www.youtube.com/watch?v=EJ_S5Rjt_iI&feature=youtu.be


piątek, 13 listopada 2015

Jestem narkomanem.

Noce są zawsze niespokojne. Przerywane. Czasem się zastanawiam, czy to jeszcze sen, czy może już jestem tutaj, w rzeczywistości.

Poranki nigdy nie były łatwe. Teraz także nie są. Jedynie myśl, że żyję i jestem tego świadomy sprawia, że wstaję. Drżącymi rękoma przygotowuję śniadanie. Jem. Podchodzę do szafki i wyciągam magiczne pudełeczko. Z magicznego pudełeczka wyciągam magiczną tabletkę. Drugą dzielę na pół. To moje narkotyki. Ale czy to jeszcze jestem ja? Czy nadal jestem sobą?

Moje obsesje trwają nadal. Dawka 30mg to jeszcze nie to. Im większa dawka tym większy narkotykowy detoks. Tak, psychotropy to narkotyki. Wystarczy, że spóźnię się 2-3h z przyjęciem odpowiedniej porcji, a moje ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, drży. 30mg to za mało.

Kurwa, ile jeszcze?

Ile jeszcze miligramów, by zabić wrażliwość? Albo inaczej - nadwrażliwość. By wyłączyć emocje. By wyłączyć szalejącą wyobraźnię. Paroksetyna stara się jak może, by zabić moje ego, libido i wyobraźnię. Już dzisiaj wiem, że to się jej nie uda.

Czasem się zastanawiam, jak nisko upadłem, jak bardzo zostałem skrzywdzony, jak bardzo musiałem wewnętrznie cierpieć, że teraz nawet najsilniejszy narkotyk z grupy SSRI nie jest w stanie mi pomóc. Poświęciłbym wiele, by znowu zacząć żyć.

Pan P. jest dla mnie nadzieją. To dziwne, ale sprawia, że czuję się lepiej, że zaczynam działać, że wychodzę z inicjatywą, że mam ochotę zrobić coś konstruktywnego.

Na pewno więcej planuję. Mam zaplanowany ten weekend. Nie, nie z P.. Z różnymi ludźmi. Koniec zamykania się w swoim świecie i uzależniania szczęścia od kogoś innego. Tak było w pierwszym związku. Już to przerabiałem. To nie było szczęście, to było krzywdzenie siebie nawzajem. Kiedy ktoś staje się dla ciebie całym światem, a potem tracisz ten świat, tracisz również siebie. Chcę być dla siebie całym światem. Tak, będę zajebistym egoistą. Bo mogę!

Zmienia się również to, że staję się bardziej śmiały. Otwieram się na ludzi. Interesuje mnie to, co do mnie mówią. Wszystko rozumiem. Nie dziwię się, nie frustruję. Po prostu - patrzę i rozumiem. Nie analizuję tak dużo, nie wnikam, nie oceniam. Znikają objawy. Chcę być z ludźmi. Rozumiem.

Wszystko już rozumiem.

Rozumiem.

środa, 21 października 2015

Za dużo.

Dzisiaj bardzo emocjonujący dzień. I stresujący.

Rano byłem na terapii, 1h plus 1,5h rozwiązywania testu osobowości z 567 pytaniami. Tak, to było męczące. Potem szybki powrót do mieszkania i telefon od kuzyna, że czeka na mnie w Galerii Krakowskiej. Więc czmychnąłem, zostawiając pisanie artykułów na wieczór. Po spotkaniu miałem jeszcze zajęcia laboratoryjne, na których starałem się jakoś egzystować resztkami sił. W drodze powrotnej do mieszkania znowu natłok myśli, pośpiech, żeby tylko zdążyć z artykułami. Wróciłem, napisałem, zjadłem i teraz piszę tego posta, w zasadzie prawie zasypiając przy klawiaturze.

Lęki znowu do mnie wróciły. Nie tak nasilone jak miesiąc temu, ale wróciły i zastanawiam się, czy ich przyczyną jest to, że mam za dużo na głowie i po prostu się tym stresuję czy może to, że pani doktor kazała mi obniżyć dawkę chlorprotiksenu do połowy tabletki na noc. Nie wiem. Jutro czeka mnie kolejny trudny dzień, praktycznie cały na uczelni i sam jestem ciekaw, jak się będę czuł. Jeśli będzie źle, to chyba rzeczywiście chloro na mnie dobrze działało, a paroksetyna jeszcze niekoniecznie. Dobrze, że piątek mam wolny, przynajmniej się wyśpię, bo trochę mnie już zmęczyło wstawanie o 6 rano, a nawet wcześniej.

Z panem P. nadal się spotykam, chociaż strasznie się boję tego, że zawiodę, że znowu zwali mnie z nóg i stracę chęci do wszystkiego. Walczę, ciągle walczę o to, by żyć normalnie. Może po prostu jestem dziś zmęczony, a nerwice uwielbiają, kiedy organizm jest osłabiony, zmęczony, głodny. Wtedy myśli szaleją, bo ciało się zmęczyło, ale umysł wszystko kontroluje i stara się temu sprzeciwić, niekoniecznie w odpowiedni sposób - szczególnie w nerwicach.

I znowu kupiłem paczkę papierosów, które wcale mi nie pomagają.

Kolejne 10 spotkań terapeutycznych ma odbywać się co tydzień, potem prawdopodobnie co 2 tygodnie. Cieszę się, że rozpocząłem terapię i chciałbym po niej poczuć się choć trochę lepiej, chociaż już mnie uprzedzono, że może być ciężko, bo będę musiał zmierzyć się z tym wszystkim, co skrzętnie ukrywałem obowiązkami i z czym nigdy się tak naprawdę nie pogodziłem.

Ale mam jeszcze pokłady chęci i wierzę, że mam możliwości, by przetrwać ten kryzys. Nadzieja przecież umiera ostatnia.

środa, 14 października 2015

Zagłusza mnie znów miejski gwar. Czytaj z ust.

Rozpoczęcie nowego roku akademickiego to było jednak bardzo dobre rozwiązaniem. Przymus kontaktu z ludźmi sprawia, że czuję się tacy jak oni - czuję się po prostu normalnie. Izolacja na pewno nie jest wskazana we wszelkich zaburzeniach, bo pogłębia zły stan (chociaż pewnie początkowo trudno sobie wyobrazić nawet chwilowe wyjście do ludzi).

Ostatnio bardzo poirytowała mnie wiadomość mojego znajomego, który napisał, że "pogoda brzydka i ma jednodniową depresję". Nadużywanie słowa depresja jest nagminne - podejrzewam, że nie tylko wśród Polaków. A depresji nie można mylić ze zwykłą chandrą, czyli chwilowym obniżeniem nastroju. Kiedy nie ma słońca, nastrój jest gorszy (dlatego mówi się o "jesiennej depresji"). Prawda jest taka, że depresja to poważna choroba, która polega na długotrwałym obniżeniu nastroju, a w konsekwencji tego prowadzić może do objawów somatycznych - ciągłe zmęczenie, senność, brak chęci do życia, pokonywania codziennych trudności, anhedonia (czyli niemożność odczuwania radości - ten objaw akurat spotykany jest nie tylko w depresji, ale również w wielu innych zaburzeniach), bóle mięśni, stawów, kości, bóle głowy, parestezje i znacznie więcej. Niektórzy ludzie nawet nie wiedzą, że to może mieć podłoże psychiczne. Aż w końcu wysiadają całkowicie i zostają zmuszeni przez swój organizm (czyli i umysł i ciało) do poddania się. Tak było u mnie. W ciągu jednego dnia wszystko we mnie pękło, świat przyjmował tylko barwy czarno-białe (pomimo tego, że był środek lata, upał i ktoś mógłby powiedzieć, że w takim okresie to żyć, nie umierać). Zauważyłem, że jest źle, kiedy nic mnie nie cieszyło. Zdałem bardzo trudny egzamin i ... nic, zupełnie nic - zero emocji, zero jakichkolwiek uczuć, o uśmiechu nie było mowy. Była za to pustka, wielka dziura w środku. Coś w środku mnie krzyczało, że już więcej nie da rady udźwignąć. Potrafiłem usiąść, spojrzeć w ścianę i się po prostu rozpłakać. Ale nie, nie użalałem się wtedy nad sobą. Po prostu czułem, że to wszystko nie ma sensu, że w tym wszystkim zgubiłem gdzieś siebie samego, że nie jestem już tym, kim byłem, że ten uśmiechnięty i pełen życia, energii chłopak przepadł, uciekł gdzieś i już nigdy nie wróci.

Tak myśli osoba z depresją. Trzeba pamiętać o tym, że nieleczona depresja nasila się. Im szybciej podejmie się leczenie tym lepiej. Moje samopoczucie wynikało też z uogólnionego lęku, który przybierał różne formy (i przybiera nadal) - głównie natrętnych myśli. Natrętne myśli wywoływały lęk, a lęk był przyczyną pogorszenia samopoczucia - znacznego jego obniżenia.

Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak ogromny wpływ na dorosłe życie ma dzieciństwo. Dziś byłem na drugiej terapii i dowiedziałem się, że niosę za sobą bagaż doświadczeń, z którym nie do końca się pogodziłem. Albo inaczej - którego nigdy nie zrzuciłem i który zawsze mnie przygniatał. Czy kiedykolwiek uda mi się pozbyć tego bagażu? Nie wiem.

Na razie jestem zagłuszany. Zagłuszany przez miejski gwar, natłok obowiązków, którym chcę sprostać. Każdy dzień to kolejne wyzwania.

poniedziałek, 12 października 2015

O zimie i kleju z tubki.

Pochłonął mnie wir obowiązków wszelakich. Uczelnia, praca, gotowanie, załatwianie jakichś drobnostek. Czuję, że coś robię. Moje myśli rzadziej uciekają, bo nie mają dokąd, są najczęściej skupione na konkretnym zadaniu, chociaż jeszcze się zdarzają i potrafią mnie nieźle przestraszyć.

Jutro odwiedzi mnie pan P. i już nie mogę się doczekać. Może ja się zakochuję? Nie wiem. W każdym razie jest to miłe uczucie. Myślę, że poprzedni związek wiele mnie nauczył, wyciągnąłem z niego jakieś wnioski. Przede wszystkim trzeba znać swoją wartość i jeśli ktoś notorycznie cię rani, wyrywa twoją duszę po kawałku, odejść, choć to trudne. I wcale nie chodzi o dwa magiczne słowa, bo to tylko słowa. Czyny świadczą o uczuciach. A na słowa trzeba tylko uważać.

Ze słowami jest jak z klejem z tubki. Wyciskasz cały klej i potem próbujesz go włożyć z powrotem. Nie da się. Tak samo nie da się cofnąć niektórych słów. Więc lepiej nie mówić, będzie mniej bolało.

Sporo kosztuje mnie "celebrowanie" codzienności. Kocham wieczory, gardzę porankami. Dziś było inaczej, bo wstałem, patrzę przez okno, a tam... śnieg. I co? Ucieszyłem się jak dziecko, bo lubię zimę. Kojarzy mi się z dokarmianiem łabędzi i kaczek nad Wisłą, z ciepłem w mieszkaniu, z zupełnie inną atmosferą. I oczywiście z pięknym Krakowem. Tak, Kraków jest piękniejszy zimą. Przynajmniej dla mnie.

Dobrej nocy.

niedziela, 11 października 2015

Bliskość jak lekarstwo.

Wczoraj odwiedził mnie pan P.. Zrobiłem obiad, zdrowy, ze szpinakiem, a nie jak zwykle połowa przetworzonych produktów. Potem siedzieliśmy kilka godzin, gadaliśmy. W końcu zebrałem się na odwagę, by go przytulić. Dawno nie spotkałem człowieka o takiej wrażliwości, człowieka, któremu nie zależy tylko na jednym i który wierzy, że jest coś ponad. Ten czas pozwolił mi zapomnieć trochę o tym, z czym zmagam się na co dzień. Może rzeczywiście lekarstwem jest drugi człowiek?

Dzisiaj wybieramy się do obozu i na Kopiec Kraka. Trzeba korzystać z możliwości, zanim nauka pochłonie większość wolnego czasu.

Co prawda nadal wmawiam sobie różne rzeczy i jestem bardzo spięty, ale zauważyłem, że im bardziej walczę, z tym większą siłą atakuje mnie to, czego się boję. W związku z tym postanowiłem mieć na to wyjebane. Niech się dzieje, co chce. Zwariuję, to zwariuję, na chuj drążyć temat.

Aha, i ludzi też postanowiłem mieć w dupie. Być może tylko tak piszę, ale takie mam postanowienie. Czemu mam niszczyć sobie życie, zdrowie przez zamartwianie się, co ludzie powiedzą, co sobie myślą. To jest absurdalne. Choć do tego, że obracam się w absurdalnych myślach, powoli się przyzwyczajam.

"Chodź, pokaże ci garaże,
Garaże pełne marzeń.
I zajezdnie gwiezdne ci otworzę,
Moich chorych myśli morze."

czwartek, 8 października 2015

Tnie jak czarne nożyce lęk, który ją ogarnia.

Tak jak myślałem, nie poszedłem na zajęcia. Obudziłem się o 10.30, a żeby zasnąć potrzebowałem dodatkowej dawki hydroksyzyny.

Wczoraj humor niestety mi nie dopisywał. I to wcale nie tylko przez to przewianie i przeziębienie, ale głównie przez wiadomość od pana P.. Pan P. napisał, że nienawidzi tej swojej apatii, która pozostała mu po depresji i że najpierw musi zrobić porządek ze samym sobą, zanim wejdzie w jakikolwiek związek. Dodał też, że mnie przeprasza i że jestem jedyną normalną osobą z tego półświatka, jaką miał okazję poznać. Nie jestem do końca przekonany, czy słowo "normalny" można stosować w moim przypadku.

Tak czy owak, zrobiło mi się smutno, bo po roku od rozstania była to jedyna osoba, na której mi jakoś zależało i z którą mógłbym ewentualnie wiązać jakąś przyszłość. Dzisiaj jednak pan P. odezwał się znowu i napisał, że chciałby mnie jutro znów zobaczyć, ale jeśli skreśliłem go już z listy kontaktów, to on to zrozumie, bo sam nie chciałby się spotykać z kimś tak niezdecydowanym i apatycznym. Odpisałem, że chcę. Tak, bardzo chcę go zobaczyć znowu. Bardzo chcę z nim pomilczeć, od czasu do czasu przerywając to milczenie zupełnie niepotrzebnymi słowami. Bo te słowa są jak liście spadające jesienią z drzewa, z drzewa, które jest ciszą. Wydzierają się powoli i zakłócają to, co zdecydowanie najpiękniejsze. Przerywają na chwilę ład, harmonię. Wprowadzają niepotrzebnie niepokój. Sprawiają,  że trzeba odpowiadać. A może nawet nie trzeba, a można. Bo słowa można zatrzymać.

I tak czekam, czekam na jutro, by znowu zobaczyć pana P., by znowu pomilczeć i znowu zmarznąć, i skrycie marzę o tym, by moje chore myśli zniknęły właśnie dzięki niemu. A jeśli się nie uda, zrozumiem. Nie pierwszy raz w życiu tracę.

środa, 7 października 2015

Boisz się?

Trochę mnie tu nie było.

Dzisiaj miałem pierwszą psychoterapię, a tak naprawdę spotkanie konsultacyjne, na którym mówiłem praktycznie tylko ja, a pani psycholog ewentualnie zadawała tylko jakieś pytania. Jakoś szczególnie to wygadanie się mi nie pomogło.  Ale to też może być spowodowane tym, że czuję się fatalnie, bo chyba mam grypę - albo się tylko przeziębiłem. Katar, ból gardła, kaszel i te sprawy. Dobrze, że odwołali nam dzisiaj zajęcia, bo chyba bym nie wytrzymał, a jutro nie wiem, czy pójdę w takim stanie, bo jeszcze się nabawię zapalenia nerek albo płuc.

Psychicznie zrobiłbym całkiem sporo, bo mam ochotę, ale chorobę lepiej wyleżeć i taki też mam zamiar. Zajęcia na uczelni rozkręcają się. Jutro mam cały dzień i właśnie dlatego chyba odpuszczę, żeby się nie doprowadzić do jeszcze gorszego stanu. Leki przyjmuję. Nie wiem, czy działają czy nie. Na pewno nie dają już objawów niepożądanych i praktycznie czuję się, jakbym zupełnie niczego nie brał.

Zdarzyło się jednak coś, co zaprząta przynajmniej trochę mój umysł.

W niedzielę umówiłem się z chłopakiem, którego zdjęć nie widziałem. Stwierdziłem, że to trochę puste zawsze spotykać się z kimś, kto odpowiada mi wyglądem, a niekoniecznie charakterem. Spotkaliśmy się nad Wisłą i było całkiem fajnie. Jest nie tylko przystojny, ale przede wszystkim inteligentny. Bije od niego jakaś życiowa mądrość i, kurcze no, ciągle myślałem, że on musiał coś przeżyć, coś się musiało wydarzyć, że on jest taki, a nie inny - patrzący na wszystko z dystansem, obojętnością, może nawet trochę zamknięty w sobie, ktoś kto woli czasem pomilczeć niż paplać bez celu. Po spotkaniu dało się zauważyć jego zainteresowanie moją osobą. Zaproponowałem wczoraj drugie spotkanie. Tym razem na Zakrzówku, bo nigdy tam nie był. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i w końcu zapytałem, dlaczego jest taki "apatyczny", czy jest jakaś przyczyna. Widziałem, że trochę się wzdrygał, ale chyba mi zaufał i w końcu powiedział, że 5 lat temu umarła jego mama.  Miał depresję, leczył się. Powiedział też, że nie lubi o tym mówić.

- Dlaczego? - zapytałem.
- Bo ludzie dziwnie na to reagują. Nie wszyscy to rozumieją.
- Boisz się, że ktoś oceni Cię i odtrąci przez pryzmat tego, co przeszedłeś, czyli depresji i przyjmowania antydepresantów?
- Chyba tak.

Zrobiło mi się strasznie przykro i miałem ogromną ochotę przytulić go, ale zabrakło mi odwagi. Powiedziałem tylko, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele młodych ludzi, których mija na ulicy, stosuje antydepresanty, w tym ja.

- Dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym osamotniony - odpowiedział.

Widziałem, że robi mu się zimno, więc zakończyliśmy spotkanie, które wiele dla mnie znaczyło. Czy wierzę w zbiegi okoliczności? Przypadki? Nie wiem, ale cała ta znajomość może mieć jakiś sens. Jeśli tylko on będzie tego chciał, a to się okaże.

Ja nie lubię na nikogo naciskać. Co ma być, to będzie, a mam nadzieję, że będzie dobrze. Ale najpierw muszę wyzdrowieć.

piątek, 2 października 2015

Coś mi to robi, lecz jeszcze nie wiem co.

Obiecywałem, ale nie napisałem. Taki właśnie jestem.

Wróciłem do Krakowa. Wcale nie było łatwo. A tu jeszcze trzeba było pójść na uczelnię. Ale jakoś sobie poradziłem i myślę, że to było dobre rozwiązanie. Chyba najgorsze jest takie bezczynne siedzenie w domu, bo właśnie wtedy człowiek za dużo myśli i za bardzo wszystko wyolbrzymia. Trzeba działać.

Objawy niepożądane ustąpiły praktycznie całkowicie. Czasami boli mnie tylko głowa, ale to pewnie od komputera i papierosów. Źrenice wróciły do normy. Nadal jednak stresuje się tak samo, jak stresowałem się poprzednio, więc szału nie ma. Mogę jednak jakoś normalnie funkcjonować. Natrętne myśli nie wywołują u mnie już takiego lęku, choć nadal wkręcam sobie różne rzeczy.

Do psychoterapii nie doszło. Dostałem esemesa, że zostaje przełożona na inny termin. Czeka mnie to w środę o 10.30. Mam nadzieję, że wszystko będzie OK.

Wczoraj byłem nawet na karaoke. Ogólnie czułem się bardzo dobrze. Dziś wstałem o 13, spędziłem cały dzień w mieszkaniu i to nie był dobry pomysł. Najgorszym pomysłem jest izolowanie się! Dlatego jutro muszę jakoś konstruktywnie spędzić dzień, czyli zrobić coś konkretnego.

Chciałbym napisać coś do osób, które dopiero zaczynają walkę z nerwicą, natręctwami, lękiem, depresją itd.. Przede wszystkim nie można się tego wstydzić i bać się szukania pomocy. Farmakoterapia i psychoterapia na pewno mogą wiele zdziałać. I tu taka uwaga do tych, którzy zaczynają brać leki przeciwdepresyjne - będzie znacznie gorzej. Pierwsze dwa tygodnie możecie spędzić na trybie zombie, lęki urosną do kolosalnych rozmiarów. Ja bałem się własnego cienia, a co najgorsze - fizycznie przerastało mnie nawet zejście po schodach, bo cały się trzęsłem. Musicie to przetrwać. Najgorsze byłoby zaprzestanie brania leku. One właśnie tak działają, na początku. A to prawdopodobnie przez początkowe nadmierne pobudzenie jednego z receptorów 5-HT, odpowiedzialnego za uczucie lęku. Potem wszystko się stabilizuje i wraca do normy. I nie można od razu nastawiać się, że z dnia na dzień wszystko się zmieni, a lek załatwi za nas to, co sami zepsuliśmy swoim myśleniem. Najwięcej zależy od nas samych, od naszego podejścia do tego wszystkiego.

W sumie cieszę się, że jestem w Krakowie i kontynuuje studia, bo wbrew pozorom to mnie może uratować. Gdybym siedział teraz w domu, nie robiłbym nic, tylko bym myślał i tworzył sobie w głowie nowe lęki. Wiem, że na początku jest ciężko,  bo myśli człowieka wykańczają, ale można się temu sprzeciwić. Trzeba po prostu coś robić, a najlepiej wyjść do ludzi (ale może nie wtedy, kiedy jest się na trybie zombie, jak ja to nazywam).

Nie byłem dzisiaj na mindfulness, bo krucho u mnie z kasą. Poza tym nie zapytałem, czy w ogóle mogę, bo jak wspomniałem, psychoterapia została przełożona.

Wczoraj zrobiłem jednak spory postęp. Ugotowałem sobie obiad! Jeszcze miesiąc temu taka czynność mnie po prostu przerastała, zaczynałem panikować. Wolałem zamykać się w swoim świecie. I to jest znak, że lek naprawdę działa. Jest jeszcze jedna rzecz - kiedy już lek zacznie działać, warto zbudować jak najwięcej nowych nawyków, wykorzystać ten czas, by zmienić swoje życie, na lepsze. Ja mam zamiar to zrobić.


niedziela, 27 września 2015

Przeżyłem.

Nie pisałem.

Ostatnie dwa dni były kompletną derealizacją. Lek zwalał mnie z nóg, nasilił wszystkie lęki tak, że bałem się własnego cienia. O drżeniu ciała, zawrotach głowy nie wspomnę. Nie wyobrażam sobie niczego gorszego. Ale dziś puściło. Ustąpiła większość działań niepożądanych. Byłem bardziej obojętny w stosunku do swoich lęków, a jak się pojawiały jakieś głupie myśli, to potrafiłem sobie powiedzieć: "serio? ale bzdura!". Nawet byłem w kilku miejscach, uśmiechałem się, rozmawiałem normalnie z ludźmi, bez zawieszania się, zupełnie normalnie chodziłem, co było czymś nowym (przez dwa dni nie mogłem zejść ze schodów, bo nogi latały mi na wszystkie strony). Nie wiem, jak będzie jutro, ale nie pogniewałbym się, gdyby było choć po części tak jak dziś.

O 4 rano trzeba wstać. Superksiężyc, krwawy księżyc, zaćmienie i te sprawy. Może się uda. Albo inaczej: uda się!

Odezwę się jutro.

czwartek, 24 września 2015

Ej, czy ktoś wie, jak tu jest na samym dnie?

Nie napisałem wczoraj. Wiem.

Inaczej.

Pisałem. Przerwałem po pierwszym akapicie, nie byłem w stanie. Wczoraj rano wziąłem pierwszą dawkę 20mg paroksetyny (przeszedłem z 10mg). Ogólnie był to dzień, w którym miałem zrealizować wszystkie zamierzenia, które były w moim planie. I spełniłem, wstałem, napisałem artykuły, byłem na spacerze, medytowałem, słuchałem muzyki, zjadłem nawet obiad, później pojechałem rowerem do Czech. Jednak lek rozkręcił się dopiero wieczorem. To co zaczęło się dziać, trudno nawet opisać słowami.

Przede wszystkim czułem niepokój, czułem się niepewnie. Przyszedł do mnie kuzyn i puścił mi jakiś głupi filmik Natanka z podstawionymi opętanymi. Tak mi to siadło na psychę, że nawet logiczne tłumaczenia sobie samemu nie pomagały. Kiedyś mogłem oglądać horrory codziennie, a dzisiaj mój umysł jest tak plastyczny, że dopasowuje się do wszystkiego. Noc była koszmarem, a wziąłem oczywiście środek nasenny. Po kilku godzinach obudziłem się z uczuciem lęku, nie mogłem się ułożyć, znaleźć miejsca, wziąłem hydroksyzynę (pani doktor powiedziała - mogę wziąć, kiedy będzie bardzo źle). I co? I nic. Do rana ciągle się kręciłem, miałem dziwne sny, przebudzałem się, a jeszcze w nocy mój pies wył na w ogrodzie jak szalony, bo nikt go nie wpuścił. Rano napisałem już padnięty, w półśnie, esemesa do współlokatorki, że nie jestem w stanie jechać z nią na stopa do Czech - mieliśmy jechać do Olomouc. O 10 zadzwonił budzik, ledwo zwlekłem się z łóżka.

Wyglądam jak zombie, poruszam się jak zombie, jestem wrakiem. Ten dzień to była walka o przetrwanie. I szczerze? Nie dziwię się, że nie przepisuje się tego leku młodzieży, bo w takim stanie myśli się tylko o jednym - o tym, by przestać istnieć. Ja wiem, pani doktor ostrzegała mnie, że będzie ciężko, ale AŻ TAK?! Nie przerwę leczenia. Nigdy. Dzisiaj popołudniu wziąłem hydroksyzynę i trochę się uspokoiłem, ale czy dziś zasnę?

Poza nasilonym lękiem dotyczącym głupot doskwiera mi strasznie akatyzja, czyli uczucie wycieńczenia. Nad ranem zawsze w mojej głowie tworzą się brain-zapy, czyli popularne prądy. Koszmar. Schodzę po schodach, a moje nogi tak drżą, że mam wrażenie, iż zaraz się wywrócę. Moje ręce dygoczą, pocą się strasznie. Nie wspomnę o tym, że prawie nic nie jadłem. Dopiero po hydroksyzynie coś zdołałem zjeść.

Czasem zastanawiam się, czy jest jeszcze coś gorszego, czy będę w stanie z tego wyjść. Za tydzień uczelnia, a ja nie potrafię normalnie chodzić. Każdy dzień to walka o przetrwanie.

Wiem, że to działanie leku związane z przejściem na wyższą dawkę, ale serio? Czy to musi mieć tyle działań niepożądanych?

W dzień chce się spać, wieczorem się rozkręca tabletka i po spaniu.

Jak żyć?


wtorek, 22 września 2015

Wygrać z samym sobą.

Dziś ostatni dzień na połówce paroksetyny. Przez cały dzień miałem zawroty głowy, trudno było mi utrzymać równowagę. Zarówno w stanie psychicznym, a tym bardziej fizycznym, nie zauważam żadnej zmiany. Mój stan depresyjny wręcz się pogorszył, a myśli stały się bardziej natrętne. Jutro wchodzę na dawkę 1 tabletka dziennie, czyli 20 mg. Mam nadzieję, że mój organizm jest na to gotowy i wytrzyma. Ale w ciągu dnia zdarzyło się jednak coś miłego.

W końcu wyszedłem na zewnątrz. Zabrałem ze sobą psa. Pogoda była wspaniała, słońce świeciło, niebo błękitne, wszystko jeszcze takie zielone. Usiadłem w tym samym miejscu, gdzie medytowałem za pierwszym razem. Między dwoma lasami, obok brzozy, przy której bawiłem się jako dziecko. Wyciszyłem telefon, zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w swój oddech i dźwięki natury. Oczywiście moje myśli ciągle uciekały, błądziły, szalały, ale udało mi się chociaż na chwilę wyciszyć i skupić się na tym, co jest TU i TERAZ, a nie na przeszłości czy na tym, co czeka mnie w przyszłości. Skoro nasze ciało jest TERAZ, to dlaczego nasz umysł nie mógłby być w tym samym stanie - TU i TERAZ. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że są tylko dwa dni w roku, których nie można zmienić - wczoraj i jutro. Nie medytowałem długo, to zaledwie 10 minut, ale potem siedziałem jeszcze chwilę w ciszy, otworzyłem oczy i chłonąłem to wszystko, co mnie otacza. I te kilka minut było naprawdę wspaniałe.

Potem zadzwoniłem do Ośrodka Interwencji Kryzysowej, by otrzymać jakąś poradę, wsparcie. Rozmawiałem kilkanaście minut z panią psycholog, która powiedziała mi coś bardzo ważnego - moje myśli, które wywołują u mnie lęk i wszystko to, co dzieje się z moim ciałem, to OBJAWY. Są to objawy problemów, które stłumiłem w sobie kiedyś. Oczywiście ani ona ani ja nie wiem, co to za problemy stłumione przeze mnie samego, znalazły ujście w objawach somatycznych oraz w lękach, natrętnych myślach. Jedno jest pewne - psychoterapia ma pomóc mi zmierzyć się z tymi problemami, wydobyć je ze mnie, "przerobić" je i zamknąć za sobą wszystko to, co nie znalazło kiedyś ujścia. A na razie nie mam się co za bardzo zastanawiać nad tymi myślami, ale po prostu traktować je jako objawy. Ktoś jest przeziębiony, to jego objawem jest katar, ktoś cierpi na nerwicę lękową - jego objawem są chore myśli. Czy to jest dla mnie temat wstydliwy? Tak. Niestety w Polsce wizyta u psychiatry jest często równoznaczna (szczególnie w niewielkich miejscowościach) z wariactwem, a taka osoba to psychol. W Stanach jest to coś zupełnie normalnego, że ludzie chodzą do psychiatry czy psychologa, nawet jeśli mają zwykłą jesienną chandrę. Niektórzy biznesmeni mają nawet swoich własnych psychiatrów.

Jeśli chodzi o metodę, z której zamierzam korzystać w trakcie medytacji, to jest to metoda Mindfulness, czyli praktyka uważności. Chodzi o to, by skupiać się na tym, co jest TERAZ, bo tylko wtedy możemy być szczęśliwy (w jednym wielkim uproszczeniu). Jak to się robi? Skupiać uwagę można na różnych rzeczach. Ja skupiam się na oddechu, staram się w nim zatopić, jestem jego cichym obserwatorem, nie wpływam na niego jakoś szczególnie, on sam się po kilku wdechach i wydechach stabilizuje. Na początku wystarczy 10 minut dziennie, a jeśli nie możesz wytrzymać - 5 minut. U mnie ta przeprawa będzie na pewno trudna, bo czuję w czasie medytacji, że jestem spięty, że się trzęsę, że coś mnie boli - ale kiedy odrzuci się wszystkie te myśli, będzie lepiej. Jest to technika coraz częściej wykorzystywana w medycynie - u ludzi z depresją, nieradzących sobie ze stresem, cierpiącym z powodu chronicznego bólu (szczególnie w chorobach nowotworowych) - ale korzystać z niej może każdy, by odnaleźć spokój i cieszyć się chwilą, zauważać te najdrobniejsze szczegóły. Jak można się domyślić Mindfulness ma swoje początki w medytacji buddyjskiej, ale jest zupełnie wolne od jakichkolwiek przekonań religijnych, konkretnych filozoficznych i innych. W buddyzmie stan oświecenia, pełnego szczęścia osiąga się wtedy, kiedy żyjesz TU i TERAZ. Szczerze mówiąc, chciałbym zaznać takiego szczęścia, by nie zastanawiać się zanadto nad przyszłością, przeszłością, ale żyć tylko teraźniejszością. Mam zamiar wybrać się nawet na kurs: http://www.akademiamindfulness.pl/pl/akademia/kursy2/krakow-praktyka-uwaznosci-4-wrzesien-2-pazdziernik  Jestem w stanie podjąć wszystkie możliwe kroki, by tylko poczuć się lepiej, żyć normalnie, odzyskać energię z przeszłości. I nie poddam się tak łatwo, bo nie jestem tchórzem.

Rozpisałem sobie również plan dnia na jutro. Zrobię wszystko, by wykonać ten plan i wygrać, wygrać z samym sobą.

poniedziałek, 21 września 2015

Uwierzyć we własne możliwości.

W życiu zdarzają się różne sytuacje. Niektóre potrafią przytłoczyć i wywołać przygnębienie. Ale życie polega na tym, by jakoś sobie z nimi radzić. Osoby nadwrażliwe mają o wiele trudniej. Ale to przecież wcale nie oznacza, że są jakoś poszkodowane. Mówi się, że kto ma miękkie serce, musi mieć twardą pupę i na pewno jest w tym trochę prawdy.

U mnie dziś rano zaczęło się całkiem dobrze, ale później właśnie przytrafiła mi się taka przygnębiająca sytuacja. I co? Od razu samopoczucie spadło do poziomu bliskiego zera. Wiele spraw mnie dotyka, nawet jeśli nie są one żadnymi tragediami. Ale taki już jestem.

Moje zaburzenia lękowe i epizody depresyjne miały swój początek pewnie w trudnym dzieciństwie, które ma kolosalny wpływ na dorosłość i po prostu obciąża dorosłe życie. Ale to prawdopodobnie rozstanie w ubiegłym roku przyczyniło się do włączenia tykającego zegara bomby. Moje emocje wcale ze mnie wyszły, bo zdusiłem je w sobie. Zamknąłem je gdzieś wewnątrz i z nikim na ten temat nie dyskutowałem. Po prostu uciekłem i schowałem się. Potem stresujących sytuacji było jeszcze więcej, a w końcu sytuacja ze wścieklizną, która rozregulowała mój organizm totalnie - do tego stanu, w jakim się obecnie znajduję.

Łatwo nie jest, ale przecież nikt nie powiedział, że ma być łatwo.

Trzeba tylko znaleźć w sobie siłę. O tę wcale nie jest łatwo, ale ta siła istnieje, trzeba w nią po prostu uwierzyć.

niedziela, 20 września 2015

Innego diabła już nie ma.

Moi drodzy,

Wisława Szymborska napisała o mnie wiersz! To niesamowite. Bynajmniej nie jest to miły wierszyk. Zobaczmy:

PROSPEKT

Jestem pastylka na uspokojenie.
Działam w mieszkaniu,
skutkuję w urzędzie,
siadam do egzaminów,
staję na rozprawie,
starannie sklejam rozbite garnuszki -
tylko mnie zażyj,
rozpuść pod językiem,
tylko mnie połknij,
tylko popij wodą.

Wiem, co robić z nieszczęściem,
jak znieść złą nowinę,
zmniejszyć niesprawiedliwość,
rozjaśnić brak Boga,
dobrać do twarzy kapelusz żałobny,
Na co czekasz -
zaufaj chemicznej litości.

Jesteś jeszcze młody (młoda),
powinieneś (powinnaś) urządzić się jakoś.
Kto powiedział,
że życie ma być odważnie przeżyte?

Oddaj mi swoją przepaść -
wymoszczę ją snem,
będziesz mi wdzięczny (wdzięczna)
za cztery łapy spadania.

Sprzedaj mi swoją duszę.
Inny się kupiec nie trafi.

Innego diabła już nie ma.
 
Tak się zastanawiam i zastanawiam i myślę, że słowo ironia nie było obce Szymborskiej. Dla mnie to wiersz o tchórzostwie. Tabletka niczego nie zastąpi. Owszem, może na początku pomóc, ale najważniejszą walkę trzeba rozegrać w samym sobie. Wcale nie jest łatwo wygrać z lękiem, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Lęki są różne. Są takie, z którymi walczy się łatwiej np. jeśli ktoś boi się przechodzić przez pasy, to musi się przemóc i przejść 40 razy przez pasy tego samego dnia, aż lęk ustanie. Z natrętnymi myślami jest trochę inaczej. Dzisiaj zupełnie mi się nie udało ich odgonić i wcale nie udało mi się wyśmiać tych myśli. Trudno przecież wyśmiewać coś, co przeraża. Ale wierzę, że kiedyś się uda. Skoro zatrzymywanie tych myśli powoduje jeszcze większy ich natłok, to widocznie trzeba pozwolić im płynąć i mówić sobie: "Bądźcie. Możecie sobie być i tak nie jesteście w stanie mnie przerazić. Nie będę nakręcał tej maszyny. Nie boję się was." Nie bądź tchórzem, niech lęki, nerwice, depresje, fobie nie będą Twoją wymówką od normalnego życia!

Widocznie tak trzeba. Spróbuję też zająć sobie maksymalnie czas, napiszę artykuły, poczytam, pójdę na spacer. Czy to mi się uda? Wierzę, że tak.

sobota, 19 września 2015

Raz pod wozem, raz pod wozem.

Już sam nie wiem, co robi ze mną ten lek. Wczoraj było lepiej, dzisiaj znowu jakiś koszmar: nadmierne pocenie rąk, drżenie rąk, mięśni, zawroty głowy, uczucie bycia lekko pijanym, lęki, źrenice powiększone jak u jakiegoś ćpuna i inne. Zdaję sobie sprawę z tego, że początek będzie kiepski, ale w takich chwilach po prostu tracę wiarę w to, że kiedykolwiek się tego pozbędę, że cofnę to wszystko, że zdołam to pokonać i żyć normalnie. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie dotknąłbym tego lisa, bo to on wywołał u mnie największy lęk.

Dzisiaj rano było dość dobrze, potem pracowałem trochę z ojcem i bratem w lesie, zmęczyłem się trochę, ale już zacząłem czuć niepokój, moje myśli błądziły, atakowały mnie. Pisałem artykuły bardzo szybko, jakby coś mnie goniło. Mówiłem sobie, że nie muszę się spieszyć, przecież mogę to pisać nawet do 20, a skończę to w najwolniejszym tempie za godzinę. Ale cóż ja na to poradzę.

Dobra, pomimo złego samopoczucia postaram się doszukać jakichś pozytywów: przede wszystkim dodałem kolejny swój utwór na youtube, napisałem artykuły, pracowałem fizycznie, wypaliłem tylko 2 papierosy, zjadłem trzy posiłki, a nawet ciastko (!).

Co się stało, z tym wesołym dzieckiem, z pozytywną energią, osobą, która ze wszystkim dawała sobie radę, mimo przeciwności? Czasem czuję się jak staruszek, który przeżył już wszystko. A przecież mam dopiero 21 lat! Ktoś do mnie napisał ostatnio: "Przyznaję to z nieukrywanym smutkiem, że jesteś dowodem na przykrość świata: jak na swoją buzię, powinieneś być przecież okazem szczęścia." Nie wiem, czy się z tym zgodzę. Czy to zrobił mi świat? A może sam sobie to zrobiłem? Przecież to moje reakcje na stres, to moje lęki. Dzisiaj życie pędzi, ludzie są w ciągłym biegu, walczą o pozycję, karierę, lajki, nie mają czasu dla siebie. Przypomniałem sobie pewien moment w moim życiu, bardzo smutny. Pamiętam, jak w gimnazjum miałem pierwszy raz w domu dostęp do internetu, moi sąsiedzi w tym samym czasie również. Moja siostra szybko przejęła nad nim kontrolę i siedziała całymi dniami. Z sąsiadami wcześniej byliśmy bardzo zżyci, chodzili ze mną codziennie na spacery z psem, jeździliśmy nad rzekę. I potem wszystko się zmieniło. Gwizdałem (w charakterystyczny dla nas sposób - tak się nawoływaliśmy), a oni tylko wyglądali z okna i mówili, że grają lub nie mają czasu iść. Było mi wtedy strasznie przykro. Smutne jest to, że tak wiele rzeczy zależy obecnie od internetu. W Krakowie zepsuł mi się laptop, nie miałem przez tydzień dostępu do sieci i co? Ciągle gdzieś wychodziłem - tu do parku, tu ze znajomym, tu nad wodę. Nie wiedziałem, co zrobić ze swoim wolnym czasem, miałem go tak wiele! Internet również mnie pochłonął. Praca przez internet, smutne wiadomości w sieci, lajkowanie pesymistycznych i egzystencjalnych stron. Oczywiście nie chcę oskarżać wyłącznie internetu, bo cyfryzacja to przecież znak postępu i jeśli jest dobrze wykorzystywana, to czemu nie. Po prostu wiele osób żyje w toksycznym świecie, w świecie, który przecież sami tworzymy. Wchodzisz do tramwaju, rozglądasz się, a 3/4 osób ma w rękach telefon. I dlatego naprawdę rozumiem utwór Nataszy Urbańskiej - Rolowanie, który został wyśmiany ze wszystkich możliwych stron. A dlaczego został wyśmiany? "Mam lajki na fejsie, w realu gubię się". Taka jest prawda. 

Kiedy wyjeżdżałem z Krakowa do domu, przy automacie biletowym pewna pani poprosiła mnie o pomoc w zakupie biletu. I tak sobie pomyślałem, że trochę jej zazdroszczę, bo pewnie nie zna się na komputerach, ale za to zna się na relacjach międzyludzkich. 

Właśnie dodałem moją muzykę na fejsa i od razu spociły mi się dłonie i serce zaczęło bić mocniej. Stres? Tak. Ale po co? Jeśli komuś się spodoba, to się spodoba. Nie każdemu musi się podobać. Przeciwnie! Najważniejsze, że mi się podoba. Chciałbym się nie przejmować, nie denerwować wszystkim, bo wiem, że zatruwam sobie w ten sposób życie, ale czasem nie mogę inaczej. 

Dobra, koniec tego użalania się. Już wyrzuciłem z siebie to, co miałem do wyrzucenia.

"Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie!"

Czasem chciałbym, żeby ktoś mną tak mocno potrząsnął i powbijał mi do tej chorej głowy kilka słów prawdy.

Wiem jedno, uratować siebie mogę ja sam. Tylko sam mogę i muszę sobie z tym poradzić. To jest jedyne, co tak naprawdę muszę - wygrać. Samodzielnie. Niektórym pomaga w tym Bóg, innym medytacja, innym joga, możliwości jest wiele na uspokojenie swoich myśli, emocji, ale czy nie najlepszym rozwiązaniem jest poradzenie sobie samemu. Jeśli odzyskam równowagę psychiczną sam, to będę o wiele mocniejszy później. A przecież na tym zależy mi najbardziej. Chcę być silny, radosny, szczęśliwy, pełen marzeń. 

I nadal wierzę, że to się uda!

piątek, 18 września 2015

W śmierć zaprzężony ciągnie mnie wóz.

Dzisiaj było lepiej niż wczoraj. Piszę trochę wcześniej, bo wziąłem nasenną i za jakiś czas po prostu padnę, by zatopić się w tym, co daje mi spokój i uwalnia od lęków - sen. Wiadomo, czasem mam koszmary senne, niektóre bardzo realne i po przebudzeniu nie wiem, czy to sen czy może to wydarzyło się naprawdę. Przykładowo: już dwa razy w Krakowie przebudziłem się w środku nocy i w półśnie słyszałem grzmoty, burzę, deszcz, wstawałem, zamykałem okno, nie spoglądając nawet na zewnątrz i kładłem się z powrotem, usypiając po 2 minutach. Sam już nie wiem, czy rzeczywiście była burza czy to jakiś bardziej realny sen. Przed odjazdem przebudziłem się nad ranem i słyszałem krzyki jakiejś wariatki, wiem, że kłóciła się z kobietą, groziła, że się zabije, bo już nie może tego wytrzymać, ale jako że byłem po leku nasennym, szybko znowu zasnąłem i nie słyszałem reszty. Moja współlokatorka niczego nie słyszała, ale może ma mocniejszy sen.

Btw, dostałem dziś od niej wierszyk, który mnie rozbawił:

YourDailyMotivator: 

Jesli się boisz i leki ryją Ci banię, 

Powiedz: brać ich nie przestanę. 

Drogie strachy, ch*j wam w oko, 

Bo jest gorzej, żeby mogło być spoko.

To ważne. Wiele osób nie odczuwa różnicy na początku przyjmowania leków przeciwlękowych, przeciwdepresyjnych, na fobie społeczne, natrętne myśli itd.. Wręcz przeciwnie - czasem to czego boimy się, przychodzi do nas ze zdwojoną siłą. Dlatego zawsze należy poinformować kogoś bliskiego o przyjmowaniu takich leków i poprosić o przeczytanie ulotki. Po takich lekach może pojawiać się natłok myśli (tak zwana gonitwa), panika, niewiedza co ze sobą zrobić, a u ludzi młodych nawet myśli samobójcze. Często rozmywa się wzrok, boli głowa, stawy, mięśnie, mogą się pojawić omamy wzrokowe i słuchowe. Objawów niepożądanych jest znacznie więcej, ale chodzi o to, że organizm musi przyzwyczaić się do leku. Niektóre osoby nie potrafią przetrwać tej fazy i albo odstawiają lek bez wiedzy lekarza i dalej trwają w swojej beznadziei, albo zwiększają sobie dawkę, co wywołuje reakcję paradoksalną, czyli nasilenie objawów niepożądanych i czują się jeszcze gorzej. Co w takim razie robić? Nic. Przeczekać. To trudne, kiedy dostaję się ataku lęku i paniki, który nas obezwładnia, ale to jedyne rozwiązanie, by w końcu poczuć się lepiej.  

Po tygodniu lub dwóch tygodniach zaczynamy czuć się lepiej, myśli nas nie prześladują, mamy więcej chęci do działania, chcemy wreszcie zrobić coś konstruktywnego i mamy jakieś plany. Przestają nas przerażać kontakty z ludźmi (fobia społeczna) i inne obawy stają się dla nas obce. Farmakoterapia to jedno, a psychoterapia to drugie i nie należy o niej zapominać.

Ja niestety mam to do siebie, że wszystko za bardzo przyjmuję do siebie, za dużo się zastanawiam i przejmuję. Dlatego jeśli dostanę kiedyś jakiś lek, to nie będę czytał o nim wypocin w sieci i ulotki, dopóki nic złego nie będzie się dziać.Warto zaufać lekarzowi. Tym bardziej, że pani doktor poinformowała mnie, że na początku będzie gorzej, ale trzeba to przetrwać. 

Pomocne może być ośmieszanie lęków. Po prostu wyśmiej to, czego się boisz i zacznij racjonalizować, a nie układać w głowie czarne scenariusze. 


"Wcale nie jestem optymistką, chociaż wszyscy myślą, że jestem. Byłam skrajną pesymistką, wszystko widziałam w czarnych barwach i wiele niedobrych rzeczy sobie przepowiedziałam. Teraz jednak przesterowałam moją głowę na pozytywne myślenie, żeby cieszyć się życiem. I walczyć, bo mam o co"

To słowa Anny Przybylskiej, o której chyba więcej pisać nie trzeba. To nie jest tak, że jedna choroba jest gorsza od drugiej. Jestem przekonany, że Ania również czuła ogromny lęk, ale jest jedna różnica - ona naprawdę miała się czego bać - umierała (realnie!) ze świadomością, że zostawia trójkę swoich dzieci, męża. Dlatego zaczęła się cieszyć z najmniejszych rzeczy. Lęk potrafi opleść człowieka z każdej strony, ma olbrzymią moc, potrafi zniszczyć nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Trzeba sobie jednak jakoś wbić i wbijać do tej durnej główki, że ten lęk, który paraliżuje, jest zupełnie irracjonalny i nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Bo tak naprawdę nie ma się czego bać! 

Tytuł dzisiejszego posta mówi sam za siebie - mniej więcej tak czuje się osoba z lękiem, z napadem lękowym. Wszystko ma początek w naszej głowie, dlatego możemy w każdej chwili zejść z tego wozu i zacząć żyć, żyć normalnie, bez lęku.

Teraz sam daję sobie zadanie na dziś i jutro - racjonalizować i ośmieszać lęki. Będzie to trudne, ale naprawdę czas zacząć walkę z samym sobą.

Chcę żyć.

czwartek, 17 września 2015

Lęk, głuchy lęk, na dnie skryty gdzieś.

Wiedziałem, że będzie źle, ale nie myślałem, że aż tak. Głowa mnie nie boli, ale mam znacznie gorsze napady lęku i paniki. Nie mogę przebywać wśród ludzi, bo zaczynam panikować, czuć lęk. Jestem bardzo czuły na wszystko, co ktoś do mnie mówi - na wszelkie sugestie. Nie wiem, jak długo będzie to jeszcze trwać. Wziąłem chlorprotiksen na noc, ale jak na razie nie mam ochoty spać.

Czytałem na forum, że na początku zawsze tak jest, że człowiek ma napady lęku, nie wie, co ze sobą zrobić, jest niespokojny, ale to po jakimś czasie stosowania antydepresantów mija. Tak bardzo chciałbym w to wierzyć. Nie mam ochoty nawet pisać, chciałbym po prostu zasnąć i przespać to wszystko, obudzić się bez żadnych lęków, zupełnie zdrowy. Ale jak spać, gdy się serce tłucze, gdy czuję uderzenia gorąca, ból w klatce piersiowej, strach przed bzdurami, głupotami. Boję się, że wpadam w jakąś paranoję, stracę zmysły, to koszmarne uczucie. Chcę żyć bez lęku, ale jak?

Z drugiej strony wiem, że chcę żyć normalnie, CHCĘ ŻYĆ, chociaż czasem przychodzą do głowy myśli o samounicestwieniu. Ale nie chcę tego, chcę walczyć, choć trudno walczy się samemu. Ciągle zadaję sobie pytanie, jak to się mogło stać i dlaczego, dlaczego mnie to spotkało, dlaczego nie mogę żyć normalnie. Może kiedyś poznam odpowiedzi na te pytania.

Nie mogę się skoncentrować. Może to nawet lepiej.

Żeby tylko zasnąć i przeżyć, i przetrwać kolejny dzień, bez lęków. O tym marzę.

środa, 16 września 2015

Może kiedyś straci moc.

Dziś wstałem z pozytywnym nastawieniem. Oczywiście wyniki badań krwi są w porządku. Wróciłem, kupiłem leki i wziąłem pół tabletki paroksetyny. Na początku czułem się ok, moje lęki się zmniejszyły, ale to pewnie efekt placebo jak na razie, bo leki SSRI działają dopiero po 2 tygodniach (to też zależy od osoby). Poszedłem nawet na obiad. Na szczęście nie mam jeszcze takiej fobii społecznej, która zatrzymuje mnie totalnie w domu.

Ba! Umówiłem się nawet na spotkanie, tak dobrze na mnie wpłynęła wczorajsza rozmowa z panią doktor. Ale po powrocie, po przebywaniu w tym napięciu, w centrum - znowu masakra. Być może to efekt uboczny paroksetyny - nie chce mi się jeść, boli mnie głowa, ogólnie nie wiem, gdzie się podziać i co ze sobą zrobić. Ale pani doktor mnie uprzedzała - początki będą ciężkie, ale mam się nie poddawać i przetrwać, a będzie coraz lepiej.

Być może ktoś czyta tego bloga, ale jeszcze nie jest w takim stanie, w jakim ja byłem/jestem. Być może Twoje napady lęku są umiarkowane, jeszcze sobie z nimi radzisz, natrętne myśli wcale nie są takie natrętne - nie czekaj. Stany lękowe będą się pogłębiać, będziesz bać się coraz bardziej, aż w końcu zaczniesz bać się samego siebie, co już prowadzi do poważnych napadów lękowych. To samo dotyczy osób, które aktualnie mają jakieś problemy, sytuacje stresowe, epizody depresyjne (nie mogą poradzić sobie z rozstaniem, stratą osoby, którą kochali, może ze śmiercią kogoś bliskiego, alkoholizmem w rodzinie, przemocą, presją w pracy) - nie zwlekajcie. Nie mam na myśli od razu wizyty u psychiatry, jeśli nie jest jeszcze z Wami tak źle, ale wizyta u psychologa i naprostowanie ścieżek jest jak najbardziej wskazane. Wiem, że łatwo się pisze. Często dusimy wszystko w sobie, nie mamy nawet komu się wygadać i to wszystko się kumuluje, kumuluje, aż w końcu pęka. Nie radzisz sobie ze stresem? Psycholog podpowie Ci, jak sobie z nim radzić. Nie musisz za to płacić. W wielu miejscach porady psychologa są darmowe. Można również zadzwonić do wielu miejsc - w sieci swoje usługi oferuje sporo placówek, centrów interwencji kryzysowych. Warto szukać pomocy od razu.

Ze mną problem był taki, że zakotwiczyłem sobie w głowie myśl - poradzę sobie sam, nie potrzebuję niczyjej pomocy, po prostu moje ciało nawala, nie radzę sobie ze stresem, wszystko mnie przerasta, wyjście do sklepu i zrobienie sobie jedzenia to przecież takie trudne zadania, ale dam radę, przecież zawsze dawałem sobie radę - kiedy ojciec pił, kiedy nieraz uciekaliśmy w środku nocy, kiedy nie chodziliśmy do szkoły, by pilnować mamę, kiedy odrabiałem lekcje na kolanie przy świeczce. Tak, to ironia. Tak naprawdę nigdy sobie nie radziłem, ale stwarzałem pozory.

Dlatego nie ma co czekać. Zapisałem się na psychoterapię, 30 września. Mam nadzieję, że do tego czasu działania niepożądane ustąpią i jakoś się wszystko unormuje.

Jestem lekko splątany, więc nie wiem, czy w ogóle ten post jakoś "wygląda".

Wytrzymam.

wtorek, 15 września 2015

Zjednoczone Stany Lękowe

Dzisiaj krótko, bo dzień był dla mnie szalenie stresujący. Teraz jakoś wszystko opadło, uspokoiłem się, bo w końcu trafiłem na kogoś, kto jest w stanie mi pomóc.

Na początku wielkie zdziwienie - ile tu ludzi, zwłaszcza młodych, którzy wyglądają i zachowują się zupełnie normalnie. Zostałem przyjęty godzinę po czasie. U pani doktor siedziałem pół godziny. Najpierw zacząłem od tego, co dzieje się z moim ciałem, więc od objawów fizycznych. Potem zacząłem mówić o lękach, natrętnych myślach, strachu, epizodach depresyjnych, czyli o wszystkim tym, co dzieje się w mojej sferze psychicznej.

- Jutro muszę odebrać kolejne badania z krwi i zdjęcie odcinka szyjnego kręgosłupa - mówię.
- Nie musi pan. Wszystkie wyniki będą w normie. Pan jest mój, bo fizycznie jest pan zdrowy, choć ciało daje panu inne sygnały. Wszystko układa mi się w piękną całość, a pan jest książkowym przykładem nerwicy lękowej i DDA. Jest pan w ostrej fazie i musimy włączyć ostre leczenie, tym bardziej że czwarty rok studiów zaczyna pan za 2 tygodnie. Ostrzegam, że na początku będzie źle, nie będzie się pan czuł najlepiej, ale pierwszy tydzień musi pan przetrwać. Potem będzie coraz lepiej. Najważniejsza jest jednak psychoterapia i to na CITO, czyli na już. Jeśli nie będzie szybkich terminów, zgłosi się pan do Centrum Interwencji Kryzysowych i tam pana poprowadzą przez jakiś czas.


To tylko niewielki fragment długiej rozmowy o mnie, o rodzinie, o związku i nieodwzajemnionej miłości w nim, a nawet o tym, że jestem atrakcyjny i inteligentny i nie mam obawiać się uczuć, poznawania nowych ludzi, bo pewnie wzbudzę zainteresowanie u niejednej osoby. To było bardzo miłe. Masz niskie poczucie własnej wartości i nagle ktoś mówi ci, że idealny z ciebie materiał na chłopaka.

Po wizycie poczułem się trochę lepiej, poszedłem nawet do Maca, potem do koleżanki ze studiów, którą zwodziłem już od dłuższego czasu, a wieczorem spotkanie z Kasią, współlokatorką, która musi jeszcze trochę zostać w Krakowie. Czy przychodziły mi do głowy czarne myśli? Tak, ale przyjmowałem je ze spokojem, mniej panicznie, bo wiem, że mogę z tego wyjść, ale najwięcej zależy ode mnie samego.

Trzymajcie się!

poniedziałek, 14 września 2015

Nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie.

Jedna myśl przyciąga kolejne. Zaczynasz się zapętlać. Nadchodzi lęk, być może panika. Nie chcesz tego, a to wraca do Ciebie jeszcze silniej. Czasem mam wrażenie, że słowa: "miej wyjebane, a będzie ci dane" są ... prawdziwe. U mnie rano było całkiem dobrze, potem poszedłem na spacer, tam medytowałem (uspokoiłem się trochę i myślę, że jak na pierwszy raz to całkiem nieźle mi poszło), ale po powrocie i zabraniu się za artykuły znowu się zaczęło: lęk przed samym sobą, utratą panowania nad sobą, skrzywdzeniem kogoś. To takie irracjonalne. Dobrze wiesz, że nie leży to w Twojej naturze i nigdy być tego nie zrobił, a wzbudza to w Tobie strach i lęk.

Wziąłem Relanium, ale jakoś bez większego rezultatu. Na szczęście jutro jadę do Krakowa i o 17.30 wizyta. Wszystkiego się dowiem. Mam nadzieję. Mam nadzieję, że ktoś mi w końcu pomoże, bo tego najbardziej potrzebuję. Nie chciałbym zostawać z tym sam.

Wieczór zaliczam do udanych. Zabrałem się za to, co lubię najbardziej, czyli tworzenie muzyki. I to pozwoliło mi oderwać się od myślenia o bzdurach. Tak, bzdurach, bo te destrukcyjne myśli to po prostu bzdury.

Jeśli chodzi o medytację, dzisiaj próbowałem tego:

https://www.youtube.com/watch?v=c3xpyyqDk9A

Jeżeli masz ochotę, spróbuj, wycisz się :)

niedziela, 13 września 2015

Zniknę, kiedy zechcesz.

Dziś, godzina 11 - nie wstaję, nie ma takiej opcji, nie dam rady, boję się, nie chcę przeżywać tego kolejny raz, bać się samego siebie, czuć lęk. W końcu się udało. Zwlokłem się z łóżka, ojciec powiedział, jak bardzo mi zazdrości, że mogę tak długo spać, spojrzałem na niego i pomyślałem sobie: uwierz, że wcale byś nie zazdrościł, będąc mną. Zjadłem trochę i brat poprosił mnie, bym pomógł mu z rowerem. Po 5 minutach nie mogłem wytrzymać, to mnie przerastało, nawet nie wiem co, tak po prostu. Wróciłem do łóżka i zabrałem się za pisanie artykułów, a to wcale nie takie łatwe. Teraz napisanie artykułów za 15 zł to dla mnie wyzwanie. Jeszcze 2 lata temu napisanie artykułów za 70 zł w jeden dzień nie było dla mnie niczym szczególnym. Robiłem częste przerwy. W czasie jednej z nich trafiłem na wywiad z Marią Peszek w sieci. Już kiedy słuchałem jej płyty, wiedziałem, że śpiewa o załamaniu, pewnie o depresji. Ale nie, to nie tylko depresja. Otóż Maria cierpiała na to samo, na co ja cierpię teraz: stany lękowe, napady paniki, wrażenie umierania, odchodzenia od zmysłów. I to trwało u niej rok. Z całym wywiadem można zapoznać się tutaj:

http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1530689,4,jacek-zakowski-z-maria-peszek-o-polsce-i-nowej-plycie.read

Maria wygrała. A trudno jest wygrać z samym sobą. Bo w nerwicy stajesz się dla siebie wrogiem. Nienawidzisz siebie i swojego ciała, które po prostu się rozpada. Idziesz do lekarza, a on mówi Ci, że jesteś zdrowy. Ja też odwiedziłem wielu lekarzy. To było straszne słyszeć: jest pan zdrowy. Czujesz się fatalnie, czujesz, że dzieje się coś niedobrego, a ktoś mówi Ci, że jesteś zdrowy. W takich chwilach osoba cierpiąca na nerwicę chciałaby usłyszeć jakąkolwiek diagnozę: nowotwór, SM, SLA, boreliozę, jakieś zapalenie, chorobę serca, COKOLWIEK byle tylko wiedzieć, co się z nią dzieje, by w końcu móc przypisać swoje objawy do czegoś, co naprawdę istnieje. Ale tak się nie dzieje. Odwiedzasz lekarza rodzinnego, kardiologa, ortopedę, neurologa i innych specjalistów. Robią Ci badania i zawsze to samo: zdrowy. Ja na szczęście kiedy kolejny raz trafiłem do lekarza rodzinnego, dostałem sporo skierowań - przede wszystkim do okulisty, do neurologa, na badania krwi, kwasu moczowego (bo mnie akurat bardzo bolą stawy, mięśnie, kręgosłup) i do... poradni zdrowia psychicznego. Patrzę na rozpoznanie: podejrzenie zaburzeń nerwicowych, proszę o diagnozę i leczenie. Na początku trochę mnie to przeraziło. Bo czy nerwica może wywoływać takie objawy i odbierać mi radość życia? Otóż może.

Po obiedzie wziąłem diazepam (popularne Relanium, lek uspokajający i miorelaksujący z grupy benzodiazepin - nie tylko stosowany w medycynie ludzkiej, ale też u nas, w weterynarii np. w premedykacji przed zabiegiem, w stresujących dla zwierzęcia sytuacjach). Wziąłem i... ktoś puka do drzwi. Odwiedził mnie mój kuzyn, Aleksy. Potem wpadł jeszcze jeden kolega. I od razu poczułem się lepiej. Lek trochę mnie uspokoił. Myśli nadal się pojawiały, ale już podchodziłem do nich jakoś tak... obojętnie. Posłuchałem sobie muzyki i przeczytałem wiele na temat medytacji. Sporo psychoterapeutów poleca medytację jako metodę terapii właśnie w zaburzeniach lękowych. Nie będę się o tym teraz rozpisywał, bo jeszcze nie próbowałem, ale na pewno spróbuję przed snem, leżąc, by wyciszyć się, wyrzucić wszystko ze swojego umysłu.

Marysia wspomniała w wywiadzie, że ci, którzy przetrwają, często stają się zwolennikami filozofii buddyjskiej czy chrześcijańskich wartości. Ona z tego zrezygnowała i być może dlatego było jej tak trudno. Czy ja jestem osobą wierzącą? Myślę, że Bóg istnieje. Wiem, że się od niego odsunąłem po przeprowadzce do Krakowa, ale wiara naprawdę daje siłę. A medytacja wcale Cię od niej nie odciągnie. Istnieje coś takiego jak medytacja chrześcijańska, ale zwykła medytacja relaksująca nie jest niczym złym, pozwala się po prostu wyciszyć i uwolnić od lęków, a nie ma związku z żadnym ruchem religijnym. Nie musisz przecież powtarzać żadnych mantr hinduskich. Wystarczy, że skupisz się na oddechu. Tak jak już wspomniałem, dzisiaj spróbuję, a jutro napiszę, jak mi poszło.

Czuję się spokojniejszy niż wczoraj. Wczoraj zasypiałem z lękiem. Wiem jedno - CHCĘ ŻYĆ. Tylko po prostu nie chcę żyć tak. I to należy zmienić. Jestem świadomy tego, że to nie stanie się z dnia na dzień i być może znowu nadejdzie atak lęku, który sprowadzi mnie na kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin do łóżka i być może będę czuł, że to już koniec. "Już nie mogę, ja umieram, już nie mogę, nie" - tak śpiewała Maria. Doskonale ją rozumiem i pewnie nie tylko ja, ale każdy kto tutaj kiedyś trafi.

Ten blog jednak nie jest po to, by się dołować, ale po to by pokazać samemu sobie i Wam, że można z tym wygrać i można zapanować nad sobą i swoim życiem.

Szukaj pozytywów, koncentruj się na konkretnych przedmiotach, nie na sobie, ale na ludziach wokół, słuchaj uważnie tego, co mówią, popatrz, jak wyglądają. Po prostu odwracaj w ten sposób uwagę ukierunkowaną na siebie samego. To też jest jakiś sposób. Jeśli nie masz siły, nie mów, po prostu słuchaj i obserwuj.

Do jutra!


sobota, 12 września 2015

Na początku jest myśl...

... I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jest to myśl, której tak naprawdę nie chcemy i która wywołuje u nas irracjonalny lęk. Bo jak to tak? Dlaczego w mojej głowie pojawiają się myśli, których nie chcę i których się boję? Odpowiedź jest prosta - właśnie dlatego, że się ich boisz. Po takiej myśli pojawia się napad - napad lęku i paniki, bo nie chcesz o tym myśleć, a im bardziej nie chcesz, tym bardziej o tym myślisz. I ja właśnie wczoraj miałem taki napad, jeden z tych "bardzo ciężkich" (jak je sobie sam grupuję). Był to taki napad, który zdarzył mi się w sierpniu, kiedy obawiałem się wścieklizny. Czym był spowodowany? Jadłem sobie kolację i zaczęła drżeć mi ręka. Pojawił się strach. Poszedłem do swojego pokoju, bałem się o to, co się ze mną dzieje, że coś mi jest, że może zaraz umrę, że to będzie trwało i się rozwijało, zakręciło mi się w głowie, chciało mi się wymiotować. Położyłem się i straciłem chęć do życia. Wyłączyłem komputer, w telewizji leciała jakaś komedia, próbowałem na siłę się uspokoić. Uspokoiłem myśli, ale ciało niestety nadal odmawiało mi posłuszeństwa. Rano leżałem do 11 tylko po to, by dzień był krótszy i krócej zmagać się z lękiem. Moja mama w końcu weszła do pokoju, spytała, jak się czuję i pojechała do apteki, bo miała akurat receptę na Relanium do zrealizowania. Przywiozła, ale nie wziąłem. Poszedłem z psem do lasu i to była prawdziwa masakra... Bałem się, że nie wrócę do domu, bo byłem strasznie słaby. Ale jakoś wróciłem, napisałem artykuły, przemogłem się i poszedłem z mamą do ogrodu, pogadaliśmy trochę i się uspokoiłem. Nadal jestem słaby, ale jest już znacznie lepiej niż wczoraj wieczorem.

Dzisiaj, kilkadziesiąt minut temu znowu miałem krótki napad lęku. Tym razem powróciła myśl o tym, że mogę być niebezpieczny i zrobić komuś krzywdę, komuś kogo tak naprawdę kocham i za żadne skarby bym nie skrzywdził. To jest strasznie męczące, bo zazwyczaj w takiej sytuacji chcę na siłę wyrzucić tę myśl, a im bardziej się staram, tym bardziej mi nie wychodzi. Kiedy się czegoś boisz, myślisz trochę inaczej i nawet jeśli piszę sobie tutaj mądrości, że trzeba myśl przyjąć, pozwolić jej odpłynąć i pomyśleć o czymś pozytywnym, to zawsze przeżywając lęk, chcę myśl odrzucić, bo się jej boję.

I teraz już na spokojnie. To jest tak naprawdę prawidłowa reakcja organizmu: kiedy się czegoś boisz, chcesz po prostu uciec. Strach---->ucieczka, odrzucenie myśli. Warto o tym pamiętać i racjonalizować sobie w ten sposób to, co się dzieje, bo wtedy lęk szybciej zniknie.

Można też inaczej: to że się boisz, świadczy o tym, że czegoś nie chcesz, a skoro tego nie chcesz, to tego po prostu nie zrobisz, bo masz świadomość tego, co się z Tobą dzieje. I to jest zasadnicza różnica, która odróżnia zaburzenie nerwicy lękowej od innych zaburzeń: masz nad tym pełną kontrolę i jesteś jak najbardziej świadomy. Dobrze jest o tym wiedzieć.

Co mi rano poprawiło trochę nastrój? Napisałem do czeskiej kliniki weterynaryjnej z prośbą o odbycie trzydniowych praktyk pod koniec września. Odpisali mi, że chętnie mnie przyjmą. I to było bardzo miłe i na jakiś czas zajęło moje myśli. Pomimo tego, że mój organizm na razie nie jest na to gotowy, to mam nadzieję, że pod koniec września będzie. We wtorek wszystko się okaże.

Wiem, że z nerwicy lękowej można wyjść zwycięsko. I nie możesz tylko w to wierzyć, ale przede wszystkim musisz to WIEDZIEĆ. Moja mama swoją pierwszą nerwicę lękową pokonała sama. Kiedyś nie było takich możliwości jak dziś. Po prostu miała małe dziecko, którym musiała się zajmować, nawet jeśli bardzo się tego bała, bo obawiała się, że może mu coś zrobić. I TO JEST BARDZO ISTOTNE. Przeanalizujmy ten przykład. Bała się tego, ale zamiast uciekać (bo niby jak uciec przed własnym dzieckiem, które kochała), była przy nim cały czas. I to jest sposób na lęk: nie uciekać przed nim, ale mierzyć się z nim i wygrać. Lęki pokonuje się ich własną bronią. Chodzi o to, że jeśli boisz się np. klamek, bo są na nich zarazki, to przełam się i dotknij tej klamki i dotykaj jak najczęściej, a jeśli boisz się, że skrzywdzisz kogoś, kogo kochasz - spędzaj z nią jak najwięcej czasu i przekonaj sam siebie, że nic takiego się nie stanie, udowodnij swojemu lękowi, że jest zupełnie irracjonalny. Wtedy wygrasz. Takich przykładów można mnożyć znacznie więcej. Nie unikaj lęku, bo się zapętlasz. W pewnym momencie boisz się, że będziesz się bał i pojawia się lęk do kwadratu, czyli błędne koło.

Chore może być serce, wątroba, nerki, płuca i chore mogą być również myśli, bo przecież one są częścią naszego ciała, nas samych. I jak wszystko inne, to również można wyleczyć, wystarczy chcieć i nie myśleć tak destrukcyjnie i pesymistycznie, bo to potęguje lęk. Pozytywne myślenie jest bardzo trudne na początku. Pisałem już to, choć myślałem, że będzie łatwiej, ale nie jest. Trzeba to robić stopniowo. Bo pomyśl logicznie - chciałbyś cieszyć się życiem i myśleć pozytywnie, prawda? To zacznij coś w tym kierunku robić. Poświęcaj  sobie chwile na pozytywne myślenie i staraj się, by tych chwil stopniowo było coraz więcej, aż będzie ich naprawdę dużo i Twoje życie zacznie się wtedy zmieniać! Jeśli będziesz zawsze negatywnie i pesymistycznie nastawiony, niczego nie zmienisz i nie wyeliminujesz lęku. Uśmiechaj się, oglądaj komedie, a nie filmy, które "siadają" na psychikę, poczytaj, zajmij po prostu swoje myśli czymś innym. Czy np. pisz bloga, przelewaj to co czujesz na papier. Pozytywne myślenie potrafi zdziałać cuda!!

I tym OPTYMISTYCZNYM akcentem kończę ten post. Było ciężko, ale już jest lepiej, bo przecież nic mi nie grozi, ani mnie ani nikomu innemu. JESTEM ŚWIADOMY, BEZPIECZNY, RADOSNY, SZCZĘŚLIWY, WESOŁY, PEŁEN OPTYMIZMU. Osoby, które kocham są bezpieczne, wspomagają mnie, czuję się z nimi dobrze. Obok mnie leży mój kochany piesek. Miłość to recepta na szczęście, chociaż okazywania uczuć również należy się nauczyć. UŚMIECHAJ SIĘ CZĘŚCIEJ, BO MASZ PIĘKNY UŚMIECH!

piątek, 11 września 2015

Kiedy zamieszkałaś w mojej głowie?

Nie jest łatwo. Wczoraj przed snem kolejny napad lęku, myśl, że coś się ze mną dzieje. I ciągłe nakręcanie się. W końcu udało mi się zasnąć. Sen był raczej niespokojny, kilka razy się przebudziłem, ale sen to jedyna ucieczka. Zresztą śpiąc, nasz organizm się regeneruje i o tym też warto pamiętać. Strach potrafi naprawdę sparaliżować. Potrafi odebrać radość i chęć do życia. Potrafi zniszczyć fizycznie. Muszę jednak pamiętać i wmawiać sobie, że ten lęk jest irracjonalny.

Nerwica jest dziedziczna. To pewne. Kiedy w sierpniu trafiłem do neurologa, pani doktor powiedziała od razu, że odziedziczyłem te skłonności po mamie i muszę z nimi walczyć. Moja mama miała pierwszy napad nerwicy lękowej po pierwszym porodzie. Dziś rano o tym rozmawialiśmy. Bała się wszystkiego, nie chciała jeść, strasznie schudła, bała się nawet, że może zrobić krzywdę swojemu dziecku. Ale wygrała. Kolejna nerwica i depresja dopadła ją później. Długo się męczyła, zanim dobrano jej odpowiednie leki, a leki dobrała jej pani neurolog, u której ja byłem. Teraz czuje się znacznie lepiej, potrafi się śmiać, działać, nie ma takich lęków jak kiedyś.

Czasem boję się, że już nie wytrzymam, że nie dam rady do wtorku albo że nawet jeśli dam radę, to mi nie pomogą i będę się nadal męczył. A strasznie nie chcę się męczyć. Nie chcę tych myśli, które mnie męczą. One są dla mnie obce i wywołują lęk. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak mam je kontrolować, jak mam nad nimi zawładnąć. Wczorajsze założenia starałem się wcielić w życie.

Rano wstałem z niechęcią. Zjadłem zaledwie dwie kromeczki i poszedłem na spacer do lasu. Sam, bo mojego pieska od przedwczoraj nie było. Przez całą drogę starałem się myśleć pozytywnie. To myślenie jest trudne, bo przyzwyczaiłem się do zupełnie innego toru myślowego. Kiedy stałem w lesie na moście, nagle patrzę, biegnie jakieś zwierzę. To był mój pies! Wrócił rano do domu, mama powiedziała mu, że wróciłem z Krakowa i jestem w lesie, a on... zrozumiał. To niesamowite. Znalazł mnie 5km od domu. Uśmiechałem się przez drogę powrotną i zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. I jeszcze słońce świeciło. Wróciłem, posiedziałem z mamą w ogrodzie, a potem pisanie artykułów (moja praca). Po obiedzie myśli znowu wróciły i tak mnie trzyma do teraz. Nie potrafię wytłumaczyć tego lęku. Niby coś bym zrobił, ale TO mnie paraliżuje. Niewiele jem, schudłem bardzo.

Kiedy to wszystko się zaczęło?

Myślę, że już bardzo dawno temu. Apogeum jednak miało miejsce w lipcu. Jako że studiuję weterynarię, czasem sprzedaję czaszki lub kości zwierząt, by studenci mieli się z czego uczyć do egzaminu z osteologii czy potem z anatomii. 18 lipca miałem kontakt z padliną lisa. Tzn. szkieletem. Przywiozłem do domu kości. Miałem wtedy ranę na palcu. W domu moja mama powiedziała: przecież to może mieć wściekliznę! I myśl zakiełkowała. Wiedziałem, że prawdopodobieństwo było praktycznie zerowe. Ale ciągle się nakręcałem. Sprawdzałem, co się dzieje z moim ciałem, aż w końcu myślałem tylko o tym. 2 tygodnie później byłem u kuzynki. Następnego dnia miałem jechać do Krakowa się przeprowadzić i załatwić kilka spraw. Nagle zawróciło mi się w głowie (a wcześniej czułem się dobrze!). Zaczęła mi drętwieć lewa ręka. Napad lęku. Coś się ze mną dzieje. Pierwsza myśl - wścieklizna. Umrę. Na to nie ma lekarstwa. Za tydzień umrę! Powiedziałem, że jest mi źle. Pojechałem do domu. Położyłem się i leżałem, pełen lęku. Wtedy nie wiedziałem, że to LĘK. Myślałem, że to choroba - wścieklizna. Kolejny dzień rano - wstaję z niechęcią, jest mi niedobrze, moje nogi są jak z waty, pocę się, mrowieją mi dłonie. Nie jem, wszystko rośnie mi w ustach. Przyjeżdża Ania, by podrzucić mnie na przystanek (na autobus do Krakowa). Biegnę do ubikacji, wymiotuję, nie jadę, nie potrafię. Nie pojechałem. Przyjaciele przewieźli mi rzeczy. Wieczorem pojechałem na izbę przyjęć. Mówię, co jest nie tak. Dostaję skierowanie do szpitala zakaźnego w Raciborzu. Jadę o 22 z rodzicami i bratem, wszyscy się boją. W Raciborzu nie mają szczepionek, mówią, że muszę jechać jutro do Bytomia do kliniki, bo tam będzie szczepionka, ale nie mam się obawiać, bo to nie wścieklizna. Następnego dnia rano jadę do Bytomia. Nikt mnie nawet nie zbadał - punkt szczepień nieczynny. A ja czuję ogromny lęk, panikę. W końcu zaszczepili mnie w Wodzisławiu, ale pani doktor powiedziała, że to nie wścieklizna i że być może jest to reakcja nerwowa. Kilka dni później znalazłem się u neurologa - subdepresja i nerwica. Dostałem Pramolan, 1 tabletka dziennie plus miłe słowa pani doktor. Poczułem się trochę lepiej, ale tabletki działały na mnie źle, ciągle chciało mi się spać. Zacząłem brać jedną wieczorem zamiast rano i było lepiej. Nawet wychodziłem, jeździłem stopem po Czechach. Po dwóch tygodniach zacząłem się czuć, jakbym był lekko pijany. Lęk zaczął wracać. Skończyły się tabletki, a tu jeszcze roczek bratanicy. Na imprezie czułem się fatalnie. Miałem wrażenie, że wszyscy mnie obserwują. Moja głowa była wieżą ciśnień. Wypiłem trochę piw i wróciły czarne myśli, że już nie mogę, nie wytrzymam, zacząłem bać się samego siebie, tego, że sobie coś zrobię lub komuś, kogo kocham. Potem trochę się uspokoiło. Ale to nie koniec stresów. Przecież trzeba jeszcze zdać ogromny egzamin z farmakologii. A jak tu się skupić, skoro ciągle myślę o tym, co się ze mną dzieje? Uczyłem się, pojechałem na egzamin. W złym stanie, czułem się znowu fatalnie, nie miałem już tabletek. Napisałem egzamin, drugiego dnia wyniki - zdałem. Zdałem. I co z tego? Wcale mnie to nie cieszyło. Przeciwnie, mój stan się pogarszał. Zacząłem szukać poradni zdrowia psychicznego, ale wszystkie terminy na październik lub później. W końcu znalazłem na 15 września. Myślę sobie - doczekam. Ale czy doczekam? Głęboko wierzę, że tak i że znajdę tam pomoc, że trafię na kogoś, kto mi pomoże, przepisze leki na moje lęki i natręctwa myślowe, w których się pogrążam. Mój organizm źle to wszystko znosi. Po prostu czuję się tak, jakbym był naprawdę chory, fizycznie, a nie tylko psychicznie. To straszna choroba, której nie życzę nikomu.

Rozpisałem się, ale to może komuś pomoże. Bo piszę to, czyli żyję, czyli jeszcze daję radę, mam w sobie jakieś pokłady energii, która każe mi wytrzymać i nie poddać się. Mama każe mi jeść, wspiera mnie, rozumie mnie, bo sama to przeżyła.

Zadanie na dziś to zasnąć spokojnie, bez lęku, myśleć POZYTYWNIE. Torować nowe szlaki myślowe, starać się żyć i myśleć pozytywnie, odnajdywać siłę. Warto mieć jakiś cel. Moim celem jest wyzdrowieć i dalej dążyć do spełnienia marzeń - rozwijać się muzycznie i skończyć studia, zostając znakomitym lekarzem weterynarii!! Jeszcze nie wszystko stracone. Człowiek może znieść naprawdę wiele! Trzymajcie się!

czwartek, 10 września 2015

Kim jest Sublokatorka?

To mój pierwszy post. Pierwsze kroki są zawsze najtrudniejsze. Dziecko zanim nauczy się chodzić, również musi najpierw kilka razy upaść, może kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Nie obywa się bez sińców, płaczu i innych niedogodności. Ale w końcu się udaje.

I mnie się udało. Założyć bloga oczywiście, bo mojej sublokatorki jeszcze się nie pozbyłem, ale taki mam zamiar. Kim tak naprawdę ona jest?

Każdy może mieć swoją sublokatorkę. Czasem jest to natrętna myśl/myśli. Dla niektórych może to być dręcząca choroba np. taka jaką jest depresja (nie mylić z chandrą!). Taka sublokatorka zamieszkuje w głowie na dziko. Nawet tego początkowo nie zauważamy. W końcu wywołuje lęk, najczęściej nieokreślony na początku. Być może nie zdajemy sobie sprawy z tego, że skupiamy swoją uwagę nie na tym, na czym powinniśmy. I tak było ze mną.

W zasadzie nie wiem, kiedy sublokatorka zamieszkała w mojej głowie. Być może było to bardzo dawno temu. W moim życiu działo się wiele rzeczy, chociaż mam dopiero 21 lat (i całe życie jeszcze przede mną! I przed Tobą, niezależnie od tego, ile masz lat!). Nie było łatwo. Dzieciństwo było bardzo trudne, mnóstwo stresujących sytuacji, z którymi zazwyczaj sobie radziłem. W końcu wyprowadziłem się z domu, pojechałem na studia do Krakowa. Poznałem miłość. Przeżyłem tam piękne 2 lata. Trzeci rok był już o wiele gorszy. Nie tylko dlatego, że nie miałem już swojej "miłości", ale przede wszystkim dlatego, że studia zaczęły być o wiele bardziej stresujące. Mój organizm zaczął zachowywać się naprawdę dziwnie.

Pierwsze pojawiły się biegunki poranne. Może nie biegunki a rozwolnienia. Po prostu zawsze rano mnie to męczyło. Wydawało mi się, że źle się odżywiam albo po prostu się stresuję tym, co się wydarzy na uczelni. Ale nadal jakoś sobie radziłem. Studiuję weterynarię, studia trudne, a do tego jeszcze praca - pisanie artykułów na strony internetowe, codziennie, nawet w soboty, niedziele, święta. Wszystko się kumulowało. A ja nie myślałem o tym, po prostu się na to godziłem. Ale mój organizm cierpiał i cierpi. Do tego stopnia, że dziś jest zupełnie wyczerpany - przynajmniej tak się aktualnie czuję.

We wtorek mam umówioną wizytę u psychiatry. Jakoś doczekam. Już teraz wiem, jaka będzie diagnoza - nerwica lękowa, nerwica natręctw myślowych.

Pomimo tego, że czuję się fatalnie, chcę z tym walczyć. Bolą mnie kości, mięśnie, stawy, kręci mi się w głowie, trzęsą mi się ręce. A do tego myśli, myśli, które wzbudzają we mnie ogromny lęk - lęk przed tym, że stracę nad sobą kontrolę, że zrobię coś sobie lub komuś, kogo kocham. To jest naprawdę męczące.

Przeczytałem już sporo na ten temat w sieci. Wcześniej wmawiałem sobie różne choroby. W zasadzie od stycznia 2015 roku moja nerwica się nasilała, a ja nie byłem tego świadomy. Robiłem różne badania i zawsze to samo: jest pan zdrowy. Fizycznie. W takim razie co powoduje takie objawy? Dochodzi do mnie, że to są najprawdopodobniej zaburzenia nerwicowe. Jak sobie z nią radzić?

Natręctwa myślowe najlepiej zwalczać ich własną bronią. Jeśli wywołują lęk, muszę je przyjąć, nie bać się ich, dać im płynąć, zgodzić się na nie. Zmiana myślenia na pozytywne jest najważniejsza. W nerwicy człowiek sam wykształca sobie w mózgu zły tor myśli. Powstaje błędne koło nerwicowe. Myśl - objaw, objaw - myśl. To jednak nie oznacza, że tak musi być zawsze. Przeciwnie. Wystarczy tylko myśleć pozytywnie, o tym, co dobre, co piękne. Skoro potrafiliśmy wmówić sobie, że jesteśmy chorzy, że jest nam bardzo źle i wracają do nas złe myśli, możemy też wmówić sobie, że jest bardzo dobrze, że czujemy się wspaniale, że potrafimy się uśmiechać, słuchać ludzi. Tylko jak wykrzesać z siebie radość i zacząć myśleć pozytywnie?

Najlepiej nie zastanawiać się przesadnie nad stanem swojego zdrowia. Ale nie należy bronić się przed takimi myślami panicznie. Jeśli będziemy chcieli się pozbyć na siłę myśli, będzie ona jeszcze częściej do nas wracać. Dlatego pozwólmy jej być, przyjmijmy ją,  a następnie już tylko zamieniajmy myśli na pozytywne.

Tak więc - zadania na teraz:

- nie bronić się przed myślami, pozwolić im istnieć, przyjąć je, jeśli będziemy chcieli, by te myśli istniały, paradoksalnie przestaną istnieć i skupimy uwagę na czymś zupełnie innym,
- kiedy już przyjmiemy myśli, należy zacząć "przemieniać" je na myśli pozytywne i powtarzać sobie: CZUJĘ SIĘ DOBRZE, JESTEM SZCZĘŚLIWY, KOCHAM SIEBIE, SWOICH BLISKICH, SWOJE ŻYCIE, JESTEM WDZIĘCZNY, OTACZA MNIE MIŁOŚĆ I DOBRO, JESTEM SPOKOJNY, JESTEM BEZPIECZNY, NIE BOJĘ SIĘ, JESTEM DZIELNY I JESTEM Z SIEBIE DUMNY, CIESZĘ SIĘ ŻYCIEM.

Afirmacja własnego życia przyniesie naprawdę wspaniałe rezultaty. Wierzę w to i sam zamierzam wcielić to w życie. Czy się uda? Napiszę jutro, jak mi poszło. Nie narzucaj sobie od razu niebotycznych celów, spokojnie, małymi krokami do szczęścia i do wyzdrowienia. To naprawdę działa. Jeśli nie masz siły, jesteś słaby, powiedz sobie, że jesteś silny, masz sporo energii, którą chcesz spożytkować i czujesz się bardzo dobrze. Ale nie musisz od razu biegać maratonów. Na początek spacer, relaksujący, spokojny, bez pośpiechu. I pamiętaj: jeśli pojawią się natrętne myśli, afirmuj je i zmień na pozytywne! Tęsknisz za pozytywnym podejściem do życia, za zdrowiem, za uśmiechem? Jeśli tak, bądź pewny, że one do Ciebie wrócą, ale musisz pomóc sprowadzić swoje myśli na właściwy tor, bo wtedy naprawdę wszystko zacznie się zmieniać. Wszystko będzie o wiele piękniejsze.

AFIRMUJ SWOJE ŻYCIE I BĄDŹ SZCZĘŚLIWY, RADOSNY, CIESZ SIĘ. Początkowo będzie to trudne, ale to jest do przejścia. Ja postanawiam od zaraz temu sprostać, bo lęk wyniszczył mnie tak bardzo, że nie przypominam siebie sprzed lat. A chcę być sobą sprzed lat, osobą szczęśliwą i pełną radości. I GŁĘBOKO WIERZĘ W TO, A NAWET W I E M TO I JESTEM P E W N Y, że to się uda!!!!

Będę pisał. To pomaga. Być może kiedyś ktoś tutaj trafi, przeczyta i pomoże samemu sobie. Może ja będę wtedy już całkowicie zdrowy i szczęśliwy, czyli taki, jakim CHCĘ BYĆ i ZAMIERZAM BYĆ i BĘDĘ.