piątek, 12 lipca 2019

Remisja. Atak, atak, atak.

Oj dawno, dawno mnie tutaj nie było. A to dlatego, że wszystko było w porządku. Połykałem sobie rano pastylkę szczęścia i to wystarczało.
Niestety przestało wystarczać. Od kilku miesięcy wracały jak bumerang natrętne myśli. Ale jakoś to znosiłem. Niestety później doszły do tego jeszcze ataki paniki - nagłe słabnięcie, duszności, oblewanie zimnym potem, nogi jak z waty, nudności.
W niedzielę przed przyjazdem mojej rodziny do Krakowa znowu spotkał mnie taki atak w czasie robienia śniadania. Musiałem się natychmiast położyć. Z bratem, żoną i ich dziećmi przyjechała też moja mama. Poprosiłem ją od razu o "poczęstowanie" mnie alprazolamem. Lęk minął i mogłem oprowadzić ich po mieście.
Niestety od tego czasu prawie codziennie rano mam napady paniki. Do tego dochodzi jeszcze zmęczenie, senność. Wstaję rano i czuję się, jakbym przebiegł maraton. Ledwo dochodzę do pracy. A w niej, jak wiadomo, wcale nie jest łatwo. Nie mam apetytu. Wszystko rośnie mi w buzi. Nudności mam praktycznie każdego dnia. Udało się jakimś cudem zapisać na wizytę prywatną u psychiatry. Sam podnoszę aktualnie dawkę paroksetyny, bo wydaje mi się, że takie będzie jego zalecenie. Jeśli będzie chciał zmienić lek, to nie wiem, czy to przeżyję.
Jest mi po prostu słabo. Chciałbym, żeby ktoś dał mi zastrzyk energii plus ewentualnie jakąś iniekcję przeciwlękową. Byłoby o wiele łatwiej!