piątek, 2 października 2015

Coś mi to robi, lecz jeszcze nie wiem co.

Obiecywałem, ale nie napisałem. Taki właśnie jestem.

Wróciłem do Krakowa. Wcale nie było łatwo. A tu jeszcze trzeba było pójść na uczelnię. Ale jakoś sobie poradziłem i myślę, że to było dobre rozwiązanie. Chyba najgorsze jest takie bezczynne siedzenie w domu, bo właśnie wtedy człowiek za dużo myśli i za bardzo wszystko wyolbrzymia. Trzeba działać.

Objawy niepożądane ustąpiły praktycznie całkowicie. Czasami boli mnie tylko głowa, ale to pewnie od komputera i papierosów. Źrenice wróciły do normy. Nadal jednak stresuje się tak samo, jak stresowałem się poprzednio, więc szału nie ma. Mogę jednak jakoś normalnie funkcjonować. Natrętne myśli nie wywołują u mnie już takiego lęku, choć nadal wkręcam sobie różne rzeczy.

Do psychoterapii nie doszło. Dostałem esemesa, że zostaje przełożona na inny termin. Czeka mnie to w środę o 10.30. Mam nadzieję, że wszystko będzie OK.

Wczoraj byłem nawet na karaoke. Ogólnie czułem się bardzo dobrze. Dziś wstałem o 13, spędziłem cały dzień w mieszkaniu i to nie był dobry pomysł. Najgorszym pomysłem jest izolowanie się! Dlatego jutro muszę jakoś konstruktywnie spędzić dzień, czyli zrobić coś konkretnego.

Chciałbym napisać coś do osób, które dopiero zaczynają walkę z nerwicą, natręctwami, lękiem, depresją itd.. Przede wszystkim nie można się tego wstydzić i bać się szukania pomocy. Farmakoterapia i psychoterapia na pewno mogą wiele zdziałać. I tu taka uwaga do tych, którzy zaczynają brać leki przeciwdepresyjne - będzie znacznie gorzej. Pierwsze dwa tygodnie możecie spędzić na trybie zombie, lęki urosną do kolosalnych rozmiarów. Ja bałem się własnego cienia, a co najgorsze - fizycznie przerastało mnie nawet zejście po schodach, bo cały się trzęsłem. Musicie to przetrwać. Najgorsze byłoby zaprzestanie brania leku. One właśnie tak działają, na początku. A to prawdopodobnie przez początkowe nadmierne pobudzenie jednego z receptorów 5-HT, odpowiedzialnego za uczucie lęku. Potem wszystko się stabilizuje i wraca do normy. I nie można od razu nastawiać się, że z dnia na dzień wszystko się zmieni, a lek załatwi za nas to, co sami zepsuliśmy swoim myśleniem. Najwięcej zależy od nas samych, od naszego podejścia do tego wszystkiego.

W sumie cieszę się, że jestem w Krakowie i kontynuuje studia, bo wbrew pozorom to mnie może uratować. Gdybym siedział teraz w domu, nie robiłbym nic, tylko bym myślał i tworzył sobie w głowie nowe lęki. Wiem, że na początku jest ciężko,  bo myśli człowieka wykańczają, ale można się temu sprzeciwić. Trzeba po prostu coś robić, a najlepiej wyjść do ludzi (ale może nie wtedy, kiedy jest się na trybie zombie, jak ja to nazywam).

Nie byłem dzisiaj na mindfulness, bo krucho u mnie z kasą. Poza tym nie zapytałem, czy w ogóle mogę, bo jak wspomniałem, psychoterapia została przełożona.

Wczoraj zrobiłem jednak spory postęp. Ugotowałem sobie obiad! Jeszcze miesiąc temu taka czynność mnie po prostu przerastała, zaczynałem panikować. Wolałem zamykać się w swoim świecie. I to jest znak, że lek naprawdę działa. Jest jeszcze jedna rzecz - kiedy już lek zacznie działać, warto zbudować jak najwięcej nowych nawyków, wykorzystać ten czas, by zmienić swoje życie, na lepsze. Ja mam zamiar to zrobić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz