Już sam nie wiem, co robi ze mną ten lek. Wczoraj było lepiej, dzisiaj znowu jakiś koszmar: nadmierne pocenie rąk, drżenie rąk, mięśni, zawroty głowy, uczucie bycia lekko pijanym, lęki, źrenice powiększone jak u jakiegoś ćpuna i inne. Zdaję sobie sprawę z tego, że początek będzie kiepski, ale w takich chwilach po prostu tracę wiarę w to, że kiedykolwiek się tego pozbędę, że cofnę to wszystko, że zdołam to pokonać i żyć normalnie. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie dotknąłbym tego lisa, bo to on wywołał u mnie największy lęk.
Dzisiaj rano było dość dobrze, potem pracowałem trochę z ojcem i bratem w lesie, zmęczyłem się trochę, ale już zacząłem czuć niepokój, moje myśli błądziły, atakowały mnie. Pisałem artykuły bardzo szybko, jakby coś mnie goniło. Mówiłem sobie, że nie muszę się spieszyć, przecież mogę to pisać nawet do 20, a skończę to w najwolniejszym tempie za godzinę. Ale cóż ja na to poradzę.
Dobra, pomimo złego samopoczucia postaram się doszukać jakichś pozytywów: przede wszystkim dodałem kolejny swój utwór na youtube, napisałem artykuły, pracowałem fizycznie, wypaliłem tylko 2 papierosy, zjadłem trzy posiłki, a nawet ciastko (!).
Co się stało, z tym wesołym dzieckiem, z pozytywną energią, osobą, która ze wszystkim dawała sobie radę, mimo przeciwności? Czasem czuję się jak staruszek, który przeżył już wszystko. A przecież mam dopiero 21 lat! Ktoś do mnie napisał ostatnio: "Przyznaję to z nieukrywanym smutkiem, że jesteś
dowodem na przykrość świata: jak na swoją buzię, powinieneś być przecież
okazem szczęścia." Nie wiem, czy się z tym zgodzę. Czy to zrobił mi świat? A może sam sobie to zrobiłem? Przecież to moje reakcje na stres, to moje lęki. Dzisiaj życie pędzi, ludzie są w ciągłym biegu, walczą o pozycję, karierę, lajki, nie mają czasu dla siebie. Przypomniałem sobie pewien moment w moim życiu, bardzo smutny. Pamiętam, jak w gimnazjum miałem pierwszy raz w domu dostęp do internetu, moi sąsiedzi w tym samym czasie również. Moja siostra szybko przejęła nad nim kontrolę i siedziała całymi dniami. Z sąsiadami wcześniej byliśmy bardzo zżyci, chodzili ze mną codziennie na spacery z psem, jeździliśmy nad rzekę. I potem wszystko się zmieniło. Gwizdałem (w charakterystyczny dla nas sposób - tak się nawoływaliśmy), a oni tylko wyglądali z okna i mówili, że grają lub nie mają czasu iść. Było mi wtedy strasznie przykro. Smutne jest to, że tak wiele rzeczy zależy obecnie od internetu. W Krakowie zepsuł mi się laptop, nie miałem przez tydzień dostępu do sieci i co? Ciągle gdzieś wychodziłem - tu do parku, tu ze znajomym, tu nad wodę. Nie wiedziałem, co zrobić ze swoim wolnym czasem, miałem go tak wiele! Internet również mnie pochłonął. Praca przez internet, smutne wiadomości w sieci, lajkowanie pesymistycznych i egzystencjalnych stron. Oczywiście nie chcę oskarżać wyłącznie internetu, bo cyfryzacja to przecież znak postępu i jeśli jest dobrze wykorzystywana, to czemu nie. Po prostu wiele osób żyje w toksycznym świecie, w świecie, który przecież sami tworzymy. Wchodzisz do tramwaju, rozglądasz się, a 3/4 osób ma w rękach telefon. I dlatego naprawdę rozumiem utwór Nataszy Urbańskiej - Rolowanie, który został wyśmiany ze wszystkich możliwych stron. A dlaczego został wyśmiany? "Mam lajki na fejsie, w realu gubię się". Taka jest prawda.
Kiedy wyjeżdżałem z Krakowa do domu, przy automacie biletowym pewna pani poprosiła mnie o pomoc w zakupie biletu. I tak sobie pomyślałem, że trochę jej zazdroszczę, bo pewnie nie zna się na komputerach, ale za to zna się na relacjach międzyludzkich.
Właśnie dodałem moją muzykę na fejsa i od razu spociły mi się dłonie i serce zaczęło bić mocniej. Stres? Tak. Ale po co? Jeśli komuś się spodoba, to się spodoba. Nie każdemu musi się podobać. Przeciwnie! Najważniejsze, że mi się podoba. Chciałbym się nie przejmować, nie denerwować wszystkim, bo wiem, że zatruwam sobie w ten sposób życie, ale czasem nie mogę inaczej.
Dobra, koniec tego użalania się. Już wyrzuciłem z siebie to, co miałem do wyrzucenia.
"Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie!"
Czasem chciałbym, żeby ktoś mną tak mocno potrząsnął i powbijał mi do tej chorej głowy kilka słów prawdy.
Wiem jedno, uratować siebie mogę ja sam. Tylko sam mogę i muszę sobie z tym poradzić. To jest jedyne, co tak naprawdę muszę - wygrać. Samodzielnie. Niektórym pomaga w tym Bóg, innym medytacja, innym joga, możliwości jest wiele na uspokojenie swoich myśli, emocji, ale czy nie najlepszym rozwiązaniem jest poradzenie sobie samemu. Jeśli odzyskam równowagę psychiczną sam, to będę o wiele mocniejszy później. A przecież na tym zależy mi najbardziej. Chcę być silny, radosny, szczęśliwy, pełen marzeń.
I nadal wierzę, że to się uda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz