Nie napisałem wczoraj. Wiem.
Inaczej.
Pisałem. Przerwałem po pierwszym akapicie, nie byłem w stanie. Wczoraj rano wziąłem pierwszą dawkę 20mg paroksetyny (przeszedłem z 10mg). Ogólnie był to dzień, w którym miałem zrealizować wszystkie zamierzenia, które były w moim planie. I spełniłem, wstałem, napisałem artykuły, byłem na spacerze, medytowałem, słuchałem muzyki, zjadłem nawet obiad, później pojechałem rowerem do Czech. Jednak lek rozkręcił się dopiero wieczorem. To co zaczęło się dziać, trudno nawet opisać słowami.
Przede wszystkim czułem niepokój, czułem się niepewnie. Przyszedł do mnie kuzyn i puścił mi jakiś głupi filmik Natanka z podstawionymi opętanymi. Tak mi to siadło na psychę, że nawet logiczne tłumaczenia sobie samemu nie pomagały. Kiedyś mogłem oglądać horrory codziennie, a dzisiaj mój umysł jest tak plastyczny, że dopasowuje się do wszystkiego. Noc była koszmarem, a wziąłem oczywiście środek nasenny. Po kilku godzinach obudziłem się z uczuciem lęku, nie mogłem się ułożyć, znaleźć miejsca, wziąłem hydroksyzynę (pani doktor powiedziała - mogę wziąć, kiedy będzie bardzo źle). I co? I nic. Do rana ciągle się kręciłem, miałem dziwne sny, przebudzałem się, a jeszcze w nocy mój pies wył na w ogrodzie jak szalony, bo nikt go nie wpuścił. Rano napisałem już padnięty, w półśnie, esemesa do współlokatorki, że nie jestem w stanie jechać z nią na stopa do Czech - mieliśmy jechać do Olomouc. O 10 zadzwonił budzik, ledwo zwlekłem się z łóżka.
Wyglądam jak zombie, poruszam się jak zombie, jestem wrakiem. Ten dzień to była walka o przetrwanie. I szczerze? Nie dziwię się, że nie przepisuje się tego leku młodzieży, bo w takim stanie myśli się tylko o jednym - o tym, by przestać istnieć. Ja wiem, pani doktor ostrzegała mnie, że będzie ciężko, ale AŻ TAK?! Nie przerwę leczenia. Nigdy. Dzisiaj popołudniu wziąłem hydroksyzynę i trochę się uspokoiłem, ale czy dziś zasnę?
Poza nasilonym lękiem dotyczącym głupot doskwiera mi strasznie akatyzja, czyli uczucie wycieńczenia. Nad ranem zawsze w mojej głowie tworzą się brain-zapy, czyli popularne prądy. Koszmar. Schodzę po schodach, a moje nogi tak drżą, że mam wrażenie, iż zaraz się wywrócę. Moje ręce dygoczą, pocą się strasznie. Nie wspomnę o tym, że prawie nic nie jadłem. Dopiero po hydroksyzynie coś zdołałem zjeść.
Czasem zastanawiam się, czy jest jeszcze coś gorszego, czy będę w stanie z tego wyjść. Za tydzień uczelnia, a ja nie potrafię normalnie chodzić. Każdy dzień to walka o przetrwanie.
Wiem, że to działanie leku związane z przejściem na wyższą dawkę, ale serio? Czy to musi mieć tyle działań niepożądanych?
W dzień chce się spać, wieczorem się rozkręca tabletka i po spaniu.
Jak żyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz