Trochę mnie tu nie było.
Dzisiaj miałem pierwszą psychoterapię, a tak naprawdę spotkanie konsultacyjne, na którym mówiłem praktycznie tylko ja, a pani psycholog ewentualnie zadawała tylko jakieś pytania. Jakoś szczególnie to wygadanie się mi nie pomogło. Ale to też może być spowodowane tym, że czuję się fatalnie, bo chyba mam grypę - albo się tylko przeziębiłem. Katar, ból gardła, kaszel i te sprawy. Dobrze, że odwołali nam dzisiaj zajęcia, bo chyba bym nie wytrzymał, a jutro nie wiem, czy pójdę w takim stanie, bo jeszcze się nabawię zapalenia nerek albo płuc.
Psychicznie zrobiłbym całkiem sporo, bo mam ochotę, ale chorobę lepiej wyleżeć i taki też mam zamiar. Zajęcia na uczelni rozkręcają się. Jutro mam cały dzień i właśnie dlatego chyba odpuszczę, żeby się nie doprowadzić do jeszcze gorszego stanu. Leki przyjmuję. Nie wiem, czy działają czy nie. Na pewno nie dają już objawów niepożądanych i praktycznie czuję się, jakbym zupełnie niczego nie brał.
Zdarzyło się jednak coś, co zaprząta przynajmniej trochę mój umysł.
W niedzielę umówiłem się z chłopakiem, którego zdjęć nie widziałem. Stwierdziłem, że to trochę puste zawsze spotykać się z kimś, kto odpowiada mi wyglądem, a niekoniecznie charakterem. Spotkaliśmy się nad Wisłą i było całkiem fajnie. Jest nie tylko przystojny, ale przede wszystkim inteligentny. Bije od niego jakaś życiowa mądrość i, kurcze no, ciągle myślałem, że on musiał coś przeżyć, coś się musiało wydarzyć, że on jest taki, a nie inny - patrzący na wszystko z dystansem, obojętnością, może nawet trochę zamknięty w sobie, ktoś kto woli czasem pomilczeć niż paplać bez celu. Po spotkaniu dało się zauważyć jego zainteresowanie moją osobą. Zaproponowałem wczoraj drugie spotkanie. Tym razem na Zakrzówku, bo nigdy tam nie był. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i w końcu zapytałem, dlaczego jest taki "apatyczny", czy jest jakaś przyczyna. Widziałem, że trochę się wzdrygał, ale chyba mi zaufał i w końcu powiedział, że 5 lat temu umarła jego mama. Miał depresję, leczył się. Powiedział też, że nie lubi o tym mówić.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Bo ludzie dziwnie na to reagują. Nie wszyscy to rozumieją.
- Boisz się, że ktoś oceni Cię i odtrąci przez pryzmat tego, co przeszedłeś, czyli depresji i przyjmowania antydepresantów?
- Chyba tak.
Zrobiło mi się strasznie przykro i miałem ogromną ochotę przytulić go, ale zabrakło mi odwagi. Powiedziałem tylko, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele młodych ludzi, których mija na ulicy, stosuje antydepresanty, w tym ja.
- Dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym osamotniony - odpowiedział.
Widziałem, że robi mu się zimno, więc zakończyliśmy spotkanie, które wiele dla mnie znaczyło. Czy wierzę w zbiegi okoliczności? Przypadki? Nie wiem, ale cała ta znajomość może mieć jakiś sens. Jeśli tylko on będzie tego chciał, a to się okaże.
Ja nie lubię na nikogo naciskać. Co ma być, to będzie, a mam nadzieję, że będzie dobrze. Ale najpierw muszę wyzdrowieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz